Miłość i Troska: Historia o Tym, Czego Nie Da Się Zostawić

— Znowu? — jęknęłam, patrząc na kolejną dziurę pod płotem. Ziemia była rozkopana, trawa wyrwana z korzeniami, a błoto rozmazane na łapach mojego psa. Stał tam, patrząc na mnie z wyrzutem i tęsknotą w oczach, jakby chciał powiedzieć: „Gdzie byłaś tak długo?”

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata i od dwóch lat żyję z psem, który zmienił całe moje życie. Nazywa się Borys — wielki, czarny kundel ze schroniska. Kiedy go adoptowałam, byłam przekonana, że ratuję jego. Dziś wiem, że to on uratował mnie.

Ale czasem ta miłość boli. Bo nie mogę go zostawić. Przynosi tyle trosk… i tyle miłości. Nie mogę na długo zostawiać go samego. Nie dlatego, że coś zniszczy albo narobi bałaganu — po prostu tęskni. Tęskni tak mocno, że albo odmawia jedzenia, albo zaczyna kopać dziury wzdłuż płotu, jakby próbował odnaleźć drogę do mnie. A gdy dół staje się wystarczająco głęboki, siada w nim i czeka. Jakby miał nadzieję, że wrócę szybciej, jeśli zobaczę, jak bardzo cierpi.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy zostawiłam go samego na dłużej niż godzinę. Wracałam z pracy z duszą na ramieniu. Sąsiadka czekała na mnie przy furtce.

— Pani Marta, on cały czas wyje — powiedziała z troską w głosie. — Może trzeba mu znaleźć kolegę?

Ale ja wiedziałam, że to nie kwestia towarzystwa. Borys tęsknił za mną. Za moim głosem, dotykiem, zapachem. Byliśmy dla siebie wszystkim.

Moja mama mówiła: — Przesadzasz. To tylko pies.

Ale dla mnie to nie był „tylko pies”. To był ktoś, kto spał przy moich stopach, kiedy płakałam po rozstaniu z narzeczonym. Kto czekał na mnie pod drzwiami po ciężkim dniu w pracy. Kto patrzył na mnie z takim oddaniem, jakiego nigdy nie widziałam w oczach żadnego człowieka.

Z czasem zaczęłam rezygnować z wyjść ze znajomymi. Z imprez rodzinnych. Nawet z krótkich wyjazdów za miasto. Bo wiedziałam, że Borys będzie cierpiał. A ja nie mogłam tego znieść.

— Marta, musisz pomyśleć o sobie — powtarzała mi siostra. — Nie możesz całego życia podporządkować psu!

Ale czy mogłam? Czy miałam prawo zostawić kogoś, kto kocha mnie bezwarunkowo?

Czasem miałam wrażenie, że jestem więźniem własnej dobroci. Że moja miłość do Borysa stała się klatką — złotą klatką, ale jednak klatką.

Najgorzej było zimą. Kiedy dni były krótkie, a noce długie i zimne. Borys spał wtedy przy moim łóżku, a ja budziłam się co kilka godzin, żeby sprawdzić, czy oddycha. Bałam się, że coś mu się stanie. Że odejdzie tak nagle, jak pojawił się w moim życiu.

Pewnego dnia dostałam propozycję awansu w pracy. Wiązało się to z częstymi wyjazdami służbowymi do Warszawy. Byłam rozdarta.

— To twoja szansa! — przekonywała mnie szefowa. — Jesteś świetna w tym, co robisz. Nie możesz pozwolić, żeby pies cię ograniczał.

Ale ja nie potrafiłam podjąć decyzji. Każda myśl o zostawieniu Borysa sprawiała mi fizyczny ból.

W końcu postanowiłam spróbować znaleźć kompromis. Zatrudniłam opiekunkę do psa — panią Halinę z sąsiedztwa. Była ciepłą osobą i miała doświadczenie ze zwierzętami.

Pierwszy wyjazd był koszmarem. Dzwoniłam do pani Haliny co godzinę.

— Jest smutny — mówiła mi przez telefon. — Leży pod drzwiami i nie chce jeść.

Wróciłam wcześniej niż planowałam. Borys rzucił się na mnie z takim entuzjazmem, że prawie przewrócił mnie na podłogę.

— Widzisz? — powiedziała mama, kiedy opowiedziałam jej o wszystkim. — On cię potrzebuje bardziej niż ty jego.

Ale czy to prawda? Czy naprawdę jestem mu aż tak potrzebna? Czy może to ja potrzebuję jego obecności bardziej niż on mojej?

Z czasem zaczęłam zauważać zmiany w sobie. Stałam się bardziej zamknięta w sobie. Unikałam ludzi, bojąc się ich ocen i rad. Czułam się niezrozumiana nawet przez najbliższych.

Pewnego wieczoru usiadłam na kanapie obok Borysa i zaczęłam płakać.

— Co mam zrobić? — zapytałam go szeptem. — Jak mam żyć tak dalej?

Borys położył łeb na moich kolanach i spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi miłości i smutku.

Wtedy zrozumiałam: nie mogę go zostawić. Przynosi tyle trosk… i tyle miłości.

Ale czy można być szczęśliwym, kiedy nie można odejść? Czy miłość zawsze musi oznaczać rezygnację z własnych marzeń?

Czasem myślę o tym godzinami. Czy jestem egoistką? Czy może po prostu boję się samotności?

A może prawdziwa miłość polega właśnie na tym, żeby zostać — nawet wtedy, gdy wszystko inne mówi ci: „Odejdź”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?