„Mamo, czemu jesteś sama?” – historia o lęku przed nowym początkiem po rozwodzie

– Mamo, a czemu ty się z nikim nie spotykasz? – zapytał mój syn, kiedy wracaliśmy razem z zakupów. Spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał coś więcej niż tylko odpowiedź.

Zatkało mnie. To pytanie było jak nieoczekiwany podmuch wiatru, który zrywa z głowy czapkę, zanim zdążysz ją złapać. Mój syn miał dopiero trzynaście lat, ale już zaczynał rozumieć, że świat dorosłych to nie tylko praca i obowiązki. Zatrzymałam się na chwilę przy przejściu dla pieszych, udając, że szukam czegoś w torbie. W rzeczywistości próbowałam zebrać myśli.

– Wiesz, Kuba… – zaczęłam niepewnie, ale głos mi zadrżał. – To nie jest takie proste.

– Ale inni rodzice się spotykają. Tata ma już nową dziewczynę – powiedział cicho, patrząc na swoje buty.

Zabolało. Jakby ktoś wbił mi szpilkę prosto w serce. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, że to nie fair, że ja też mam prawo do szczęścia. Ale przecież nie mogłam tego zrobić. Nie przy nim.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Kuba zamknął się w swoim pokoju, a ja usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na swoje odbicie w szybie. Widziałam zmęczoną kobietę po czterdziestce, z cieniami pod oczami i włosami związanymi w niedbały koczek. Kiedyś byłam inna – pełna życia, śmiejąca się głośno, wierząca w miłość.

Pamiętam dzień, kiedy Paweł powiedział mi, że odchodzi. Stał w przedpokoju z walizką i nawet nie potrafił spojrzeć mi w oczy.

– Przepraszam, Aniu. To nie twoja wina. Po prostu… już nie potrafię – rzucił szybko i wyszedł.

Zostałam sama z Kubą i pustką, która rozlała się po całym mieszkaniu. Przez pierwsze miesiące żyłam jak automat: praca, dom, zakupy, odrabianie lekcji z synem. Wieczorami płakałam do poduszki, żeby Kuba nie słyszał.

Z czasem nauczyłam się funkcjonować. Ale serce już nie było takie samo. Każda wiadomość od Pawła – nawet ta najkrótsza, dotycząca odbioru Kuby na weekend – wywoływała we mnie dreszcz niepokoju. Bałam się nowych relacji. Bałam się znów czekać na wiadomość, która może nigdy nie przyjść.

Próbowałam kilka razy. Koleżanki namawiały mnie na randki przez internet.

– Anka, musisz wyjść do ludzi! – przekonywała mnie Magda podczas jednej z naszych kaw.

Założyłam profil na portalu randkowym. Przez kilka dni rozmawiałam z jednym mężczyzną – Marcinem. Był miły, zabawny, wydawało się, że rozumie moje obawy.

– Może spotkamy się na kawę? – zaproponował po tygodniu pisania.

Zgodziłam się. Przez dwa dni żyłam nadzieją i lekkim podekscytowaniem. W dniu spotkania napisał: „Przepraszam, coś mi wypadło”. Potem już się nie odezwał.

To był dla mnie sygnał: nie nadaję się do tego świata. Nie umiem już ufać ludziom. Każda próba kończyła się rozczarowaniem albo lękiem przed kolejnym odrzuceniem.

Kuba coraz częściej pytał o tatę. O to, dlaczego nie jesteśmy razem. O to, czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa.

– Mamo, czy ty czasem płaczesz? – zapytał pewnego wieczoru znienacka.

– Nie… to znaczy… czasem każdemu jest smutno – odpowiedziałam wymijająco.

Wiedziałam jednak, że widzi więcej niż myślę. Dzieci mają szósty zmysł do wyczuwania emocji dorosłych.

W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że powinnam być bardziej zaangażowana.

– Aniu, wiem, że masz trudny czas, ale musimy trzymać poziom – mówiła surowo podczas zebrania zespołu.

Czułam się rozdarta między domem a pracą. Chciałam być dobrą matką i jednocześnie nie stracić siebie jako kobiety. Ale jak to zrobić, kiedy każdy dzień zaczyna się od walki ze zmęczeniem?

Pewnego dnia Kuba przyszedł do mnie z rysunkiem. Byliśmy na nim we dwoje: on i ja trzymający się za ręce na tle wielkiego serca.

– Mamo, ja cię kocham najbardziej na świecie – powiedział i przytulił mnie mocno.

Łzy napłynęły mi do oczu. Może to wystarczy? Może nie potrzebuję nikogo więcej?

Ale potem znów wracały wieczory pełne ciszy i tęsknoty za bliskością dorosłego człowieka. Za rozmową bez tematów szkolnych czy zakupowych list. Za dotykiem dłoni, spojrzeniem pełnym czułości.

Czasami wyobrażam sobie, że ktoś pojawia się w moim życiu niespodziewanie – może sąsiad z góry albo kolega z pracy? Ale zaraz potem pojawia się lęk: a co jeśli znów zostanę sama? Jeśli znów będę czekać na wiadomość, która nigdy nie przyjdzie?

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że stoję przed lustrem i próbuję sobie przypomnieć kobietę sprzed lat – tę odważną Anię, która wierzyła w siebie i ludzi.

Może jeszcze kiedyś ją odnajdę?

A może samotność to cena za spokój? Czy warto ryzykować złamane serce dla kilku chwil nadziei?

Ciekawa jestem… czy wy też kiedyś baliście się zacząć od nowa?