Gość we własnym domu: Historia Marii, która zamieszkała u córki i poczuła się obca
— Mamo, możesz nie zostawiać swoich rzeczy w kuchni? — głos Magdy był chłodny, niemal obcy. Stałam przy zlewie, ścierając blat, kiedy usłyszałam te słowa. Zamarłam, patrząc na kubek po herbacie, który zostawiłam na stole. To był mój ulubiony kubek, jeszcze z czasów, gdy żył mój mąż, Janek.
— Przepraszam, już zabieram — odpowiedziałam cicho, czując jak coś ściska mnie w gardle. Magda nawet nie spojrzała w moją stronę. Zabrała torbę z zakupami i zniknęła w swoim pokoju. Zostałam sama w kuchni, w domu mojej własnej córki, czując się jak intruz.
Kiedy Janek zmarł nagle na zawał, świat mi się zawalił. Przez kilka miesięcy żyłam jak cień — nie jadłam, nie spałam, nie rozmawiałam z nikim. To Magda nalegała, żebym się do niej przeprowadziła. „Nie możesz być sama, mamo. Będzie nam raźniej razem” — mówiła wtedy. Wierzyłam jej. Spakowałam swoje rzeczy, sprzedałam mieszkanie i zamieszkałam w jej trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.
Na początku było dobrze. Magda i jej mąż Tomek byli dla mnie mili. Pomagałam im z wnuczką, Zosią — odbierałam ją z przedszkola, gotowałam obiady, sprzątałam. Czułam się potrzebna. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Magda coraz częściej wracała do domu zmęczona i rozdrażniona. Tomek zamykał się w swoim gabinecie, a Zosia spędzała godziny przed tabletem.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi sypialni:
— Nie mogę już tak dłużej, Tomek. Mama jest wszędzie! Nawet nie mogę spokojnie napić się kawy w kuchni.
— Przecież to twoja mama…
— Wiem! Ale czuję się jakbyśmy mieszkali w hotelu. Ona wszystko robi po swojemu, przestawia rzeczy…
Zacisnęłam pięści. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam być ciężarem. Przecież tylko chciałam pomóc.
Od tamtej pory zaczęłam się wycofywać. Przestałam gotować obiady — Magda zamawiała jedzenie z restauracji. Odbierałam Zosię tylko wtedy, gdy mnie o to poproszono. Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam przez okno na szare bloki.
Czasem próbowałam porozmawiać z Magdą:
— Może pójdziemy razem na spacer? — pytałam nieśmiało.
— Nie mam czasu, mamo. Muszę pracować.
Albo:
— Upiekłam szarlotkę, twoją ulubioną…
— Dzięki, ale jestem na diecie.
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Nawet Zosia przestała przychodzić do mnie tak często jak kiedyś.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy przy stole — ja, Magda, Tomek i Zosia. Rozmawiali o pracy Magdy, o planach na wakacje. Nikt nie zapytał mnie o zdanie. Czułam się jak mebel.
Po kolacji poszłam do swojego pokoju i rozpłakałam się jak dziecko. Przypomniały mi się dawne czasy — wspólne święta z Jankiem, śmiech Magdy jako małej dziewczynki… Teraz wszystko było inne.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dawnego bloku:
— Marysiu, jak ty tam żyjesz? Tęsknimy za tobą! Może przyjdziesz na herbatę?
Zacisnęłam telefon w dłoni. Chciało mi się krzyczeć: „Nie żyję! Wegetuję!” Ale odpowiedziałam tylko:
— Dziękuję, Krysiu. Może kiedyś…
Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do Magdy:
„Kochana córeczko,
Wiem, że jestem dla was ciężarem. Nie chciałam tego. Chciałam tylko być blisko was i pomagać wam tak, jak umiem najlepiej. Jeśli będzie wam lepiej beze mnie — powiedz mi to szczerze. Znajdę sobie inne miejsce.”
Nie miałam odwagi dać jej tego listu.
Kilka dni później Magda przyszła do mojego pokoju.
— Mamo… czy ty jesteś nieszczęśliwa? — zapytała nagle.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
— Dlaczego pytasz?
— Bo ostatnio prawie cię nie widuję…
Chciałam powiedzieć jej wszystko: o tym jak boli mnie jej obojętność, jak tęsknię za dawną bliskością… Ale tylko wzruszyłam ramionami.
— Wszystko w porządku.
Magda westchnęła i wyszła bez słowa.
Od tamtej pory żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każdy miał swoje życie, swoje sprawy. Ja miałam swój pokój i swoje wspomnienia.
Czasem myślę: czy naprawdę można być tak samotnym wśród najbliższych? Czy miłość matki i córki może wygasnąć? A może to ja zrobiłam coś źle?
Może ktoś z was zna odpowiedź…