Między młotem a kowadłem: Teściowa, rodzina i moje rozdarte serce

— Dlaczego mnie nie zaprosiliście? — głos teściowej w słuchawce był lodowaty, a ja poczułam, jak serce ściska mi się z niepokoju. Stałam w kuchni, jeszcze z kubkiem niedopitej kawy, kiedy zadzwoniła. Wczoraj wróciliśmy z mężem z urodzin mojej ciotki na wsi. Było ciepło, rodzinnie, dzieci biegały po ogrodzie, a my grillowaliśmy i śmialiśmy się do łez. Przez chwilę czułam się naprawdę szczęśliwa. Ale teraz wszystko to zbladło pod ciężarem jej pretensji.

— Mamo, to były tylko urodziny cioci Ani, taka mała impreza… — próbowałam tłumaczyć, ale już wiedziałam, że to nie wystarczy. — Przecież zawsze mnie zapraszacie na takie rzeczy. — Jej głos drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać albo wybuchnąć gniewem. — Czy ja już nie należę do waszej rodziny?

Zrobiło mi się przykro. Zawsze starałam się być dobrą synową. Odkąd wyszłam za Tomka, wiedziałam, że jego mama jest osobą wrażliwą i łatwo ją urazić. Ale tym razem naprawdę nie miałam złych intencji. Moja ciotka robiła kameralne przyjęcie tylko dla najbliższych. Nie chciałam narzucać nikomu obecności teściowej, zwłaszcza że ona i moja rodzina nigdy nie były sobie szczególnie bliskie.

Tomek wszedł do kuchni i zobaczył moją minę. — Co się stało? — zapytał cicho. Przekazałam mu telefon i usłyszałam, jak próbuje łagodzić sytuację: — Mamo, nie było żadnego złego zamiaru… To była szybka decyzja… — Ale ona już się rozkręciła. — Zawsze jestem na drugim planie! — krzyczała przez telefon. — Gdyby to była twoja matka, na pewno byście ją zabrali!

Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec własnej rodziny a oczekiwaniami teściowej. Z jednej strony rozumiałam jej żal — była wdową od kilku lat, często czuła się samotna i opuszczona. Z drugiej strony miałam już dość tego wiecznego balansowania na linie.

Wieczorem zadzwoniła moja mama. — Jak tam impreza? — zapytała pogodnie. Przez chwilę chciałam jej powiedzieć o wszystkim, ale powstrzymałam się. Nie chciałam robić z tego większego problemu niż był. — Było super — odpowiedziałam wymijająco.

Ale w środku buzowały we mnie emocje. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje z ostatnich lat: święta, na których musieliśmy dzielić czas między dwie rodziny; wakacje, które kończyły się kłótniami o to, kto gdzie pojedzie; wieczne pretensje teściowej o to, że „ona zawsze jest sama” albo „nikt jej nie docenia”. Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć się z każdej decyzji?

Następnego dnia Tomek wrócił z pracy zamyślony. — Może powinniśmy ją częściej zapraszać? — rzucił niepewnie. Spojrzałam na niego bez słowa. Wiedziałam, że jest między młotem a kowadłem tak samo jak ja. Kocha swoją mamę, ale widzi też, jak bardzo mnie to wszystko męczy.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. — Tomek, ja naprawdę staram się być dla niej dobra — zaczęłam cicho. — Ale czasem mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, i tak będzie źle.

— Wiem… Ona po prostu nie umie być sama — westchnął. — Ale przecież nie możemy całego życia podporządkować jej nastrojom.

Przez chwilę milczeliśmy oboje. Czułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam ich pokazać. — Może powinnam była ją zaprosić… Może rzeczywiście jestem samolubna? — szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.

— Nie jesteś samolubna — powiedział stanowczo Tomek. — Masz prawo mieć swoje granice.

Ale czy naprawdę mam? Czy mogę postawić siebie i swoją rodzinę na pierwszym miejscu bez poczucia winy? Czy zawsze będę musiała wybierać między własnym komfortem a czyimiś oczekiwaniami?

Kilka dni później teściowa przysłała mi SMS-a: „Nie martw się już o mnie. Przyzwyczaję się.” Poczułam ukłucie w sercu. Wiedziałam, że to jej sposób na wzbudzenie we mnie jeszcze większego poczucia winy.

W pracy byłam rozkojarzona, myśli krążyły wokół tej sytuacji jak natrętne muchy. Koleżanka z biura zauważyła moją minę: — Coś się stało? — zapytała życzliwie.

Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko pokiwała głową: — U mnie to samo… Teściowa zawsze ma pretensje, że za mało ją odwiedzamy. Chyba wszystkie przez to przechodzimy.

Poczułam ulgę, że nie jestem sama z tym problemem. Ale jednocześnie narastała we mnie frustracja: dlaczego to zawsze kobieta musi być tą „łączniczką” między rodzinami? Dlaczego to ja mam łagodzić konflikty i dbać o wszystkich wokół?

W weekend odwiedziliśmy teściową. Była chłodna i zdystansowana, ale udawała, że wszystko jest w porządku. Dzieci bawiły się w salonie, a my piliśmy herbatę w niezręcznej ciszy.

— Wiesz, że zawsze możesz do nas przyjechać — powiedziałam w końcu delikatnie.

— Dziękuję — odpowiedziała sztywno. — Ale już nie chcę się narzucać.

Wróciliśmy do domu zmęczeni psychicznie bardziej niż po całym tygodniu pracy.

Teraz siedzę przy komputerze i piszę tę historię, bo czuję potrzebę wyrzucenia z siebie tych emocji. Zastanawiam się: czy można być dobrą żoną i synową jednocześnie? Czy da się pogodzić oczekiwania wszystkich bez rezygnacji z siebie?

A może czasem trzeba po prostu pozwolić sobie na bycie niedoskonałą? Czy inni też czują się tak rozdarte jak ja?