Miesiąc na odejście: Decyzja mojej teściowej

– Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić. – Jej głos był zimny jak lód, a spojrzenie wbijało mi się w serce niczym nóż. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą, który nagle wydał mi się absurdalnie ciężki.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Przecież jeszcze wczoraj pani Halina uśmiechała się do mnie przy stole, częstowała sernikiem i pytała, czy nie chcę dokładki. Przez dwa lata mieszkałam z Pawłem i jego matką w tym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Było ciasno, bywało głośno, ale zawsze myślałam, że jesteśmy rodziną.

– Pani Halino… – zaczęłam cicho, ale ona już odwróciła się do mnie plecami i zaczęła szorować zlew. – Co się stało? Czy coś zrobiłam?

– Nie musisz nic robić, żeby być problemem – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Po prostu… to już za długo trwa. Paweł jest moim synem, a ty… Ty tylko przeszkadzasz.

Wybiegłam z kuchni, czując łzy pod powiekami. Wpadłam do naszego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Paweł siedział przy biurku, wpatrzony w ekran laptopa.

– Paweł… Twoja mama… Ona chce, żebym się wyprowadziła.

Spojrzał na mnie bez zaskoczenia. – Wiem. Rozmawiała ze mną rano.

– I co jej powiedziałeś?

Wzruszył ramionami. – Że to jej mieszkanie. Nie mogę jej zmusić, żeby cię tu trzymała.

Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucać rzeczami, ale tylko usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Paweł nie podszedł. Nie objął mnie. Po prostu wrócił do pracy.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Pani Halina unikała mnie, a kiedy już musiała coś powiedzieć, robiła to chłodno i rzeczowo: „Zamknij okno”, „Nie zostawiaj naczyń w zlewie”, „Nie przeszkadzaj Pawłowi”. Paweł coraz częściej wychodził wieczorami – tłumaczył się pracą albo spotkaniami ze znajomymi.

Zaczęłam szukać pokoju do wynajęcia. Warszawa jest droga, a ja pracowałam tylko na pół etatu w księgarni na Kabatach. Każda kolejna rozmowa telefoniczna kończyła się rozczarowaniem – za drogo, za daleko, właściciel nie chce pary, nie chce kota…

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju usłyszałam głosy dobiegające z kuchni:

– Ona nie pasuje do naszej rodziny – mówiła pani Halina szeptem do telefonu. – Nie wiem, co Paweł w niej widzi. Jej matka była taka sama…

Zamarłam. Moja matka? Przecież moja mama zmarła pięć lat temu na raka. Była cicha, dobra, nikomu nie wadziła.

– …zawsze chciała więcej niż miała – ciągnęła teściowa. – A potem zostawiła męża i uciekła z tym swoim kochankiem…

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. To nieprawda! Moja mama nigdy nie zdradziła taty! Zawsze powtarzała mi: „Rodzina jest najważniejsza”.

Wbiegłam do kuchni.

– Proszę przestać! – krzyknęłam. – Jak może pani tak mówić o mojej mamie?

Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą.

– Prawda boli? Lepiej się przyzwyczaj. Jesteś taka sama jak ona.

Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po osiedlu, próbując uspokoić oddech. Dzwoniłam do taty, ale nie odbierał. Zostałam sama ze swoim bólem i wstydem.

Następnego dnia Paweł wrócił późno w nocy. Pachniał damskimi perfumami.

– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.

– U koleżanki z pracy – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

– U Magdy?

Zamilkł na chwilę.

– Tak.

Wiedziałam już wszystko.

Ostatnie dwa tygodnie były jak koszmar na jawie. Pani Halina przestała udawać uprzejmość. Paweł znikał coraz częściej. Ja pakowałam swoje rzeczy do kartonów i płakałam po nocach.

W dniu wyprowadzki nikt nie pomógł mi z walizkami. Stałam na klatce schodowej z dwoma torbami i kartonem książek. Nagle usłyszałam za sobą głos pani Haliny:

– Lepiej dla ciebie, że odchodzisz. Może znajdziesz kogoś na swoim poziomie.

Nie odpowiedziałam. Zeszłam po schodach i wyszłam na ulicę.

Przez kilka tygodni mieszkałam kątem u koleżanki z uczelni, Ani. Pomogła mi znaleźć nową pracę w kawiarni i wynająć mały pokój na Ochocie. Było ciężko – czasem brakowało mi nawet na jedzenie – ale po raz pierwszy od dawna czułam się wolna.

Któregoś dnia zadzwonił mój tata.

– Córciu… Musimy porozmawiać o twojej mamie.

Spotkaliśmy się w parku Skaryszewskim. Tata długo milczał, zanim zaczął mówić:

– Twoja mama… Ona rzeczywiście miała romans pod koniec życia. Ale nigdy cię nie zostawiła. Kochała cię nad życie.

Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Przez tyle lat żyłam w kłamstwie – i przez to kłamstwo pozwoliłam innym mną pomiatać.

Po kilku miesiącach spotkałam Pawła przypadkiem w metrze. Był blady, zmizerniały.

– Przepraszam – powiedział tylko i uciekł wzrokiem.

Nie odpowiedziałam mu niczego.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi czy wspólne mieszkanie. To wybory, które podejmujemy każdego dnia – czy będziemy wspierać bliskich, czy ich ranić.

Czy warto poświęcać siebie dla ludzi, którzy nigdy nie zaakceptują naszej prawdy? Czy lepiej odejść i zacząć wszystko od nowa?