Między miłością a żalem: Czy mogę być dobrą matką, jeśli nie stać mnie na pomoc mojej córce?

— Mamo, nie rozumiesz, to nie chodzi tylko o pieniądze! — Zofia podniosła głos, a jej oczy błyszczały łzami. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie, między starym kredensem a stołem, na którym parowała herbata. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów.

— To powiedz mi, o co chodzi — wyszeptałam, czując jak serce wali mi w piersi. — Przecież zawsze starałam się dać ci wszystko, co mogłam.

Zofia odwróciła wzrok. Miała na sobie drogi płaszcz, prezent od teściowej. Wiem, bo sama go widziałam w sklepie — kosztował tyle, ile moja emerytura za dwa miesiące. Przez chwilę milczała, a potem rzuciła:

— Oni po prostu zawsze są w stanie pomóc. Kiedy potrzebowaliśmy pieniędzy na wkład własny do mieszkania, dali nam bez mrugnięcia okiem. Kiedy Antoś zachorował, od razu zapłacili za prywatnego lekarza. Ty… ty zawsze mówisz tylko: „Przykro mi, Zosiu”.

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przykro mi, Zosiu. Ile razy wypowiedziałam te słowa? Ile razy czułam się bezsilna wobec jej próśb? Przecież nie dlatego, że nie chciałam pomóc. Po prostu nie miałam z czego.

Wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Warszawski listopad był szary i zimny. Patrzyłam na blok naprzeciwko i próbowałam nie płakać. W głowie miałam wspomnienia: Zosia jako mała dziewczynka, jej pierwsze kroki, pierwsze słowa. Urodziłam ją późno, miałam już czterdzieści dwa lata. Lekarze mówili, że to ryzykowne, ale ja czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Wychowywałam ją sama — jej ojciec zmarł, gdy Zosia miała pięć lat. Pracowałam w bibliotece, zarabiałam niewiele. Ale zawsze starałam się dać jej wszystko: czas, uwagę, miłość. Nigdy nie miałyśmy dużo pieniędzy, ale byłyśmy blisko.

A teraz…

— Mamo — usłyszałam za sobą jej głos. — Przepraszam. Nie powinnam była tak mówić.

Odwróciłam się powoli. Zosia stała w drzwiach balkonowych i patrzyła na mnie z wyrzutem sumienia.

— Wiem, że się starasz — dodała cicho. — Po prostu… czasem mam wrażenie, że jestem gorsza od innych. Że przez to wszystko nie mogę dać Antosiowi tyle, ile bym chciała.

Podeszłam do niej i objęłam ją mocno.

— Zosiu, kochanie… Ja też bym chciała móc ci pomóc bardziej. Ale nie mam już siły pracować więcej. Ledwo wiążę koniec z końcem.

Poczułam jej łzy na ramieniu.

— Wiem… — szepnęła. — Po prostu czasem jestem zazdrosna o to wszystko, co mają inni.

Przez następne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę zawiodłam jako matka? Czy miłość wystarczy, kiedy brakuje pieniędzy?

Zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

— Pani Marysiu, co taka smutna? — zapytała przez telefon.

Opowiedziałam jej wszystko. O Zosi, o teściach, o tym poczuciu winy.

— Oj, kochana — westchnęła Halina. — Ja też mam syna za granicą i czasem myślę, że mogłabym mu więcej dać. Ale dzieci teraz mają inne wymagania. Myśmy się cieszyły z nowej sukienki raz na rok! A teraz? Wszystko musi być najlepsze.

Zadumałam się nad jej słowami. Może rzeczywiście świat się zmienił? Może to ja jestem już z innej epoki?

Kilka dni później Zosia przyszła z Antosiem. Mały biegał po mieszkaniu i śmiał się w głos.

— Babciu! Babciu! Zobacz! — wołał, pokazując mi rysunek.

Przytuliłam go mocno i poczułam ciepło w sercu. Może nie mogę kupić mu najdroższych zabawek ani zabrać do Disneylandu jak teściowie… Ale mogę mu dać coś innego: czas i miłość.

Wieczorem usiadłyśmy z Zosią przy herbacie.

— Mamo — zaczęła niepewnie — przepraszam za tamtą rozmowę. Wiem, że to nie twoja wina.

Spojrzałam jej w oczy.

— Zosiu… Ja też przepraszam. Może za bardzo się zamartwiam tym wszystkim. Chciałabym ci dać cały świat… Ale mam tylko siebie.

Zosia uśmiechnęła się smutno.

— Czasem myślę, że gdyby tata żył…

Zamilkłyśmy na chwilę.

— Gdyby tata żył, pewnie byłoby nam łatwiej — powiedziałam cicho. — Ale życie potoczyło się inaczej.

Zosia ścisnęła moją dłoń.

— Dziękuję ci za wszystko, mamo. Naprawdę.

Wróciła do domu późnym wieczorem. Siedziałam jeszcze długo przy kuchennym stole i myślałam o naszej rozmowie.

Czy naprawdę jesteśmy gorsze tylko dlatego, że nie mamy pieniędzy? Czy miłość matki może zastąpić wszystko inne?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy wy też czuliście kiedyś taki żal lub bezsilność wobec własnych dzieci?