Nocne zmiany, dzienne marzenia – Historia polskiego ojca, który walczył o rodzinę i otrzymał cud

– Tata, nie idź dziś do pracy… – głos Kacpra drżał, a jego małe dłonie zaciskały się na moim rękawie. Spojrzałem na niego i poczułem, jak serce ściska mi się z bólu. Była 21:30, za oknem śnieg przykrywał szare blokowisko na Retkini, a ja już miałem na sobie roboczy kombinezon.

– Synku, muszę. Wiesz, że bez tej pracy nie damy rady – odpowiedziałem cicho, próbując ukryć zmęczenie.

Ostatnie miesiące były dla nas jak niekończąca się noc. Po śmierci Magdy wszystko się posypało. Zostałem sam z dwoma chłopcami – Kacprem i młodszym Michałem. Praca w fabryce była jedyną opcją. Nocne zmiany, bo tylko wtedy mogłem być z nimi w dzień. Spałem po dwie godziny, czasem w ogóle. Bywały dni, kiedy nie wiedziałem, czy bardziej boli mnie ciało czy dusza.

W fabryce panował zapach smaru i metalu. Maszyny ryczały jak rozjuszone zwierzęta. Pracowałem przy taśmie z Andrzejem – facetem po pięćdziesiątce, który zawsze miał dla mnie dobre słowo.

– Dawid, ty to masz ciężko… Ale dzieciaki cię kochają, to najważniejsze – powiedział pewnej nocy, kiedy ledwo stałem na nogach.

– Czasem myślę, że nie dam rady – przyznałem szczerze. – Michał ciągle choruje, Kacper tęskni za mamą…

Andrzej poklepał mnie po ramieniu. – Wytrzymasz. Dla nich wszystko.

Tamtej nocy wróciłem do domu o piątej rano. W kuchni czekała na mnie kartka: „Tato, zrobiłem ci kanapki. Kocham cię. Kacper”. Usiadłem przy stole i rozpłakałem się jak dziecko.

Dni mijały podobnie – szkoła, lekarze, praca, rachunki. Czasem miałem wrażenie, że jestem niewidzialny dla świata. Ludzie patrzyli na mnie z litością albo z pogardą – „Samotny facet z dziećmi? Pewnie coś przeskrobał”.

Najgorsze były święta. W Wigilię chłopcy pytali: – Tato, czy mama patrzy na nas z nieba? Czy jest jej tam dobrze?

Nie umiałem odpowiedzieć.

Pewnego styczniowego wieczoru wracałem z pracy przez zasypane śniegiem podwórko. Zauważyłem coś dziwnego pod drzwiami – duży karton owinięty czerwoną wstążką. Rozejrzałem się – nikogo nie było.

W środku znalazłem nowy laptop, ciepłe kurtki dla chłopców i kopertę z napisem: „Dla rodziny Nowaków”. W środku było 5 tysięcy złotych i krótki list: „Nie jesteście sami. Dobro wraca.”

Zaniemówiłem. Przez chwilę myślałem, że to pomyłka albo żart. Ale wszystko było podpisane naszym nazwiskiem.

Chłopcy skakali z radości. Michał tulił nową kurtkę, a Kacper od razu chciał napisać podziękowanie.

– Tato, kto nam to dał? – zapytał Michał.

– Nie wiem, synku… Może ktoś, kto wie, jak bardzo się staramy.

Przez kolejne dni próbowałem dowiedzieć się czegoś od sąsiadów i znajomych z pracy. Nikt nic nie wiedział. Nawet Andrzej był zdziwiony.

– Może masz anioła stróża? – zażartował.

Ale ja nie umiałem się śmiać. Czułem wdzięczność i… wstyd. Czy naprawdę zasłużyłem na taki dar? Przecież są ludzie w gorszej sytuacji.

Wieczorami patrzyłem na śpiących chłopców i myślałem o Magdzie. Czy byłaby ze mnie dumna? Czy potrafiłaby przyjąć pomoc bez poczucia winy?

Któregoś dnia Kacper przyszedł do mnie z zeszytem.

– Tato, napisałem wypracowanie o bohaterze. O tobie.

Przeczytałem: „Mój tata jest bohaterem, bo nigdy się nie poddaje i zawsze nas kocha.”

Łzy same popłynęły mi po policzkach.

W pracy zaczęliśmy rozmawiać o tym tajemniczym darczyńcy. Jedni mówili o fundacji, inni o sąsiadce spod piątki, która zawsze była życzliwa. Ale nikt się nie przyznał.

Z czasem nauczyłem się przyjmować pomoc bez poczucia winy. Zacząłem wierzyć, że dobro naprawdę wraca – czasem wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy.

Dziś chłopcy są szczęśliwsi. Ja nadal pracuję na nocne zmiany, ale już nie czuję się tak samotny.

Czasami zastanawiam się: czy naprawdę zasługuję na ten cud? A może każdy z nas potrzebuje czasem anioła?