„Po śmierci teściowej wszystko się zmieniło. Czy powinnam była słuchać mamy?” – Moja walka o szacunek w domu męża

– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni, Aniu! – głos szwagra, Piotra, rozległ się z korytarza, zanim jeszcze zdążyłam odłożyć ścierkę. Zamarłam na chwilę, czując jak fala gorąca rozlewa się po mojej twarzy. To nie ja zostawiłam kubki na stole, ale wiedziałam, że tłumaczenie się nic nie da. Odkąd zmarła teściowa, dom w Radomiu, który kiedyś tętnił życiem i ciepłem, stał się miejscem nieustannej walki o każdy skrawek szacunku.

Mama zawsze powtarzała: „Aniu, pamiętaj, żeby mieć swoje miejsce. Nie daj sobie wejść na głowę.” Ale ja byłam zakochana w Marcinie i wierzyłam, że miłość wszystko przezwycięży. Kiedy po ślubie zamieszkałam z jego rodziną, teściowa – pani Halina – była moją opoką. To ona broniła mnie przed kąśliwymi uwagami szwagra i wiecznie niezadowolonego teścia. „Dajcie spokój dziewczynie, ona tu jest gościem!” – mówiła stanowczo. Ale po jej nagłej śmierci na raka wszystko się rozsypało.

Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Siedzieliśmy wszyscy w salonie, a lekarz właśnie wyszedł. Marcin płakał cicho, a Piotr już wtedy patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że Haliny już nie ma. Teść milczał przez kilka dni, a potem zaczął coraz częściej podnosić głos. „Za mojej Halinki to dom był domem!” – powtarzał przy każdej okazji.

Z czasem drobne złośliwości przerodziły się w otwartą wrogość. Szwagier przestał się ze mną witać, a teść wymagał ode mnie coraz więcej – gotowania, sprzątania, opieki nad wnukami Piotra. Marcin próbował mnie bronić, ale był coraz bardziej zmęczony i wycofany. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z mężem. – Marcinie, musimy coś zmienić. Nie dam rady tak dłużej żyć – powiedziałam drżącym głosem.

Spojrzał na mnie bezradnie. – Wiem, Aniu… Ale gdzie pójdziemy? Nas nie stać na wynajem, a kredytu nam nie dadzą. Tata by się załamał, gdybyśmy odeszli.

– A ja? Ja już jestem załamana! – wybuchłam płaczem. – Nie jestem tu nikim! Nawet dzieci Piotra traktują mnie jak służącą!

Marcin objął mnie mocno. – Przepraszam… Spróbuję z nimi porozmawiać.

Ale rozmowa nic nie dała. Następnego dnia Piotr rzucił mi pod nogi stertę prania i powiedział: – Skoro już tu mieszkasz za darmo, to chociaż się przydaj.

Zadzwoniłam do mamy. – Mamo… ja już nie mogę…

– A mówiłam ci, Aniu… Ale pamiętaj, zawsze możesz wrócić do domu.

Nie chciałam się poddać. Próbowałam rozmawiać z teściem, tłumaczyć Piotrowi, prosić Marcina o wsparcie. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Czułam się coraz bardziej samotna i niewidzialna.

W pracy też zaczęło mi się gorzej układać. Szefowa zauważyła moje rozkojarzenie. – Aniu, wszystko w porządku? – zapytała pewnego dnia.

– Tak… tylko trochę problemów w domu – skłamałam.

Wiedziałam jednak, że długo tak nie pociągnę. Zaczęły się u mnie ataki paniki i bezsenność. Marcin coraz częściej wracał późno z pracy, a ja zostawałam sama z obowiązkami i pretensjami rodziny.

Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Piotra z teściem:
– Ona tu nie pasuje! Halina by tego nie chciała!
– Ale to żona Marcina…
– To niech ją zabiera!

Serce mi pękło. Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie będę dla nich rodziną.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy do Kozienic. Marcin zadzwonił wieczorem:
– Aniu… gdzie jesteś?
– U mamy. Muszę odpocząć…
– Wrócisz?
– Nie wiem…

Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Położyła mi dłoń na ramieniu:
– Czasem trzeba wybrać siebie, Aniu.

Dziś mija pół roku odkąd wyjechałam z Radomia. Marcin odwiedza mnie co weekend, ale nie potrafi podjąć decyzji o wyprowadzce od ojca i brata. Ja powoli odzyskuję spokój i poczucie własnej wartości.

Często wracam myślami do słów mamy: „Nie daj sobie wejść na głowę.” Czy powinnam była jej posłuchać wcześniej? Czy można budować szczęście tam, gdzie nie ma szacunku?

A Wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że musicie wybrać między sobą a rodziną partnera? Jaką decyzję byście podjęli na moim miejscu?