Zbyt późno na przeprosiny – historia o rodzinie, winie i przebaczeniu

– Michał, odbierz w końcu ten telefon! – głos mojej żony, Anki, przebił się przez szum w kuchni. Stałem przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć z siebie ciężar kolejnego dnia w pracy. Telefon dzwonił uparcie, jakby wiedział, że nie chcę go odebrać. Spojrzałem na wyświetlacz: „Mama”. Zignorowałem. Znowu.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy dłużej niż pięć minut. Zawsze coś było ważniejsze – praca, dzieci, kredyt, remont łazienki. Mama dzwoniła coraz rzadziej, a ja coraz częściej udawałem, że nie słyszę telefonu. „Zadzwonię później” – powtarzałem sobie i jej w myślach. Ale później nigdy nie nadchodziło.

Tego wieczoru Anka spojrzała na mnie z wyrzutem. – Michał, ona jest sama. Tata nie żyje już od trzech lat. Może po prostu chce z tobą pogadać?

– Wiem – mruknąłem pod nosem i odwróciłem się do okna. Za szybą padał deszcz, a światła samochodów rozmazywały się w kałużach. Przypomniałem sobie dzieciństwo – ciepły zapach placka drożdżowego, śmiech mamy, jej czułe dłonie na mojej głowie. Gdzie to wszystko się podziało?

Telefon zadzwonił jeszcze raz tej nocy. Tym razem odebrała Anka. Słyszałem tylko jej cichy głos: – Tak, pani Zofio… Michał śpi… Przekażę mu…

Następnego dnia rano znalazłem na stole kartkę: „Zadzwoń do mamy”. Przez chwilę patrzyłem na nią jak na obcy przedmiot. W pracy nie mogłem się skupić. Słowa szefa odbijały się ode mnie jak piłeczki pingpongowe. W końcu, po południu, wykręciłem numer.

– Michał? – głos mamy był słaby, jakby zmęczony życiem.

– Cześć mamo… Co słychać?

– Chciałam tylko zapytać, czy przyjedziesz w niedzielę na obiad. Upiekę twoje ulubione schabowe.

– Nie wiem, mamo… Dzieci mają zajęcia, Anka musi pracować… Może innym razem?

– Rozumiem – odpowiedziała cicho. – To tylko… tęsknię za tobą.

Po tej rozmowie poczułem się jak ostatni drań. Ale życie toczyło się dalej – zebrania w szkole, awaria samochodu, rachunki do zapłacenia. Mama dzwoniła coraz rzadziej. Aż w końcu przestała.

Pewnego wieczoru zadzwoniła ciocia Basia.

– Michał… musisz przyjechać do szpitala. Twoja mama jest bardzo chora.

Serce mi zamarło. Wsiadłem w samochód i jechałem przez nocne miasto jak we śnie. W głowie dudniły mi słowa: „Za późno… za późno…”

W szpitalu mama leżała blada i drobna jak dziecko. Jej oczy były zamknięte, a oddech płytki. Usiadłem przy łóżku i chwyciłem ją za rękę.

– Mamo… przepraszam… Przepraszam za wszystko…

Nie wiem, czy mnie słyszała. Łzy ciekły mi po policzkach, a w głowie krążyły wspomnienia: jej śmiech, zapach ciasta, ciepło domu rodzinnego. Ile razy mogłem zadzwonić? Ile razy mogłem przyjechać?

Mama odeszła nad ranem. Trzymałem ją za rękę do końca.

Po pogrzebie dom rodzinny wydawał się pusty i zimny. Przechadzałem się po pokojach, dotykałem starych zdjęć na ścianach. W kuchni znalazłem kartkę z przepisem na schabowe – jej charakter pisma był rozpoznawalny od razu.

Anka objęła mnie ramieniem.

– Michał… ona ci wybaczyła. Musisz wybaczyć też sobie.

Ale jak wybaczyć sobie lata zaniedbania? Jak pogodzić się z tym, że nie powiedziałem jej wszystkiego, co chciałem?

Dziś patrzę na własne dzieci i zastanawiam się: czy kiedyś też stanę się dla nich tylko głosem w telefonie? Czy potrafimy zatrzymać się na chwilę i dostrzec tych, którzy są najbliżej?

Może nie jest jeszcze za późno dla innych… Ale dla mnie już zawsze będzie za późno na przeprosiny.

Czy naprawdę musimy czekać aż będzie za późno, żeby powiedzieć „kocham cię” lub „przepraszam”? Ilu z nas nosi w sobie taki żal?