Pracowałem całe życie za granicą, by dzieciom kupić mieszkania. Gdy wróciłem, nie wpuścili mnie nawet na noc…

— Tato, nie możesz tu zostać. Przepraszam, ale… to nie jest dobry moment — głos Magdy, mojej córki, drżał lekko, choć próbowała brzmieć stanowczo. Stałem w progu jej nowego mieszkania, które kupiłem za pieniądze zarobione przez lata harówki w Niemczech. W rękach ściskałem torbę podróżną i bukiet tulipanów, które kupiłem na stacji benzynowej w drodze z lotniska.

Nie tak wyobrażałem sobie powrót do Polski. Przez dwadzieścia dwa lata pracowałem na budowie w Hamburgu, śląc co miesiąc pieniądze do domu w Radomiu. Moja żona, Halina, zmarła pięć lat temu na raka — wtedy nie mogłem nawet przyjechać na pogrzeb, bo szef groził mi zwolnieniem. Dzieci — Magda i Tomek — były już dorosłe, ale wciąż czułem się za nie odpowiedzialny. Chciałem im dać wszystko to, czego sam nie miałem: poczucie bezpieczeństwa, własny kąt, szansę na lepsze życie.

— Magda… To tylko jedna noc. Jutro znajdę sobie coś… — próbowałem się uśmiechnąć, choć czułem, jak łzy cisną mi się do oczu.

— Tata, nie rozumiesz… Ja mam swoje życie. Michał wraca z delegacji, nie chcę kłopotów — jej wzrok uciekał gdzieś za moje plecy. — Może Tomek cię przenocuje?

Tomek mieszkał dwa bloki dalej. Też w mieszkaniu, które mu kupiłem. Zadzwoniłem do niego z klatki schodowej Magdy.

— Cześć tato… — usłyszałem w słuchawce głos syna. — Wiesz… mam dzisiaj gości. Może innym razem?

Stałem na zimnej klatce schodowej z walizką i kwiatami. Przez chwilę miałem ochotę rzucić to wszystko i wrócić na lotnisko. Ale przecież tyle lat marzyłem o tym powrocie…

Wziąłem taksówkę do taniego hotelu pod miastem. W pokoju pachniało stęchlizną i wilgocią. Usiadłem na łóżku i patrzyłem w sufit. Próbowałem zrozumieć: gdzie popełniłem błąd? Czy naprawdę tak bardzo się oddaliliśmy?

Kiedyś byliśmy rodziną. Pamiętam, jak Magda płakała przy rozstaniu na dworcu, a Tomek pisał do mnie listy z rysunkami traktorów i domków. Przez lata dzwoniłem co niedzielę, wysyłałem paczki z czekoladą i zabawkami. Ale potem dzieci dorosły, przestały odbierać telefony, a rozmowy stawały się coraz krótsze.

Przez pierwsze dni po powrocie próbowałem się odnaleźć. Chodziłem po mieście, zaglądałem do znajomych miejsc — wszystko wydawało się obce i mniejsze niż zapamiętałem. Zadzwoniłem do Magdy:

— Może spotkamy się na kawę? Chciałbym pogadać…

— Tata, mam dużo pracy… Michał jest zazdrosny o twoją obecność…

Tomek był bardziej bezpośredni:

— Tato, nie obraź się, ale my tu mamy swoje sprawy. Ty całe życie byłeś za granicą…

Zacząłem rozumieć: dla nich jestem obcym człowiekiem z pieniędzmi, które wpadały na konto co miesiąc. Nie ojcem.

Pewnego dnia spotkałem sąsiadkę z dawnych lat — panią Zofię.

— Panie Janku! Wrócił pan! Dzieci muszą być szczęśliwe!

Uśmiechnąłem się smutno.

— Wie pani… chyba nie bardzo mnie potrzebują.

— Oj, panie Janku… Dzieci teraz inne są. Wszystko mają, ale serca zimne…

Wieczorami siedziałem w hotelowym pokoju i przeglądałem stare zdjęcia: Halina z dziećmi na działce, ja z Tomkiem na rowerze, Magda z pierwszym świadectwem z paskiem. Zastanawiałem się: czy naprawdę musiałem wyjeżdżać? Czy gdybym został, byłoby inaczej?

Po tygodniu zadzwoniła Magda:

— Tata… Michał mówi, że może jednak możesz przyjść na obiad w niedzielę.

Przyniosłem ciasto i butelkę wina. Michał był uprzejmy, ale chłodny.

— Dziękujemy za mieszkanie — powiedział przy stole — ale teraz mamy już swoje życie.

Magda patrzyła na mnie z litością.

— Tata… może powinieneś wrócić do Niemiec? Tam miałeś kolegów…

Poczułem się jak nieproszony gość we własnej rodzinie.

Po obiedzie wyszedłem na balkon i patrzyłem na blokowisko. Słońce zachodziło za szarymi dachami. Próbowałem sobie wyobrazić przyszłość: samotne śniadania w hotelu, krótkie rozmowy przez telefon z dziećmi raz na miesiąc…

Wróciłem do hotelu i długo nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy naprawdę wszystko można kupić pieniędzmi? Czy dzieci kiedykolwiek mi wybaczą? Czy ja sam sobie wybaczę?

Dziś mija miesiąc od mojego powrotu do Polski. Nadal mieszkam w hotelu. Czasem spotykam Magdę lub Tomka na ulicy — mijają mnie szybko, jakby się spieszyli.

Często myślę o Halinie. Może ona wiedziałaby, co zrobić? Może potrafiłaby nas jeszcze połączyć?

Patrzę w lustro i widzę zmęczonego starca z siwymi włosami i pustką w oczach.

Czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla przyszłości dzieci? A może najważniejsze było być po prostu blisko nich?

Czy ktoś z was też czuje się czasem obcy we własnej rodzinie?