Nie było mnie na urodzinach mojej córki – czy naprawdę jestem złą matką?
– Nie, mamo, nie przychodź. Proszę cię, nie psuj mi tego dnia – usłyszałam w słuchawce głos Martyny, mojej jedynej córki. Stałam wtedy w kuchni, z telefonem przy uchu, a w oczach miałam łzy. Wokół mnie panował bałagan: nieumyte talerze, niedopite herbaty, stare gazety. W tej chwili wszystko wydawało się jeszcze bardziej bez sensu.
Martyna ma dziś trzydzieści dwa lata. Pamiętam, jak rodziłam ją w szpitalu na Inflanckiej, jak pierwszy raz płakała, jak tuliłam ją do piersi. Byłam wtedy taka młoda, pełna nadziei, przekonana, że będę najlepszą matką na świecie. Ale życie napisało inny scenariusz. Mój mąż, Andrzej, zmarł nagle na zawał, kiedy Martyna miała zaledwie piętnaście lat. Zostałyśmy same. Musiałam pracować na dwa etaty, żeby utrzymać dom i zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała. Często wracałam późno, zmęczona, rozdrażniona. Wtedy Martyna już spała albo siedziała zamknięta w swoim pokoju, słuchając muzyki.
Z czasem oddalałyśmy się od siebie. Ona dorastała, ja walczyłam o przetrwanie. Potem przyszły studia, jej pierwsza miłość, wyprowadzka do własnego mieszkania. Zawsze myślałam, że kiedyś to się zmieni, że jeszcze będziemy blisko. Ale teraz, kiedy zostałam bez pracy i coraz częściej czuję się samotna, Martyna jest coraz dalej.
Trzy lata temu straciłam pracę w bibliotece. Redukcja etatów, nikt nie potrzebuje sześćdziesięcioletniej bibliotekarki. Próbowałam znaleźć coś nowego, ale bez skutku. Zasiłek, oszczędności topniejące w oczach, a potem już tylko cisza w pustym mieszkaniu. Martyna dzwoniła coraz rzadziej. Zawsze była zajęta: praca, znajomi, wyjazdy. Czasem wpadała na chwilę, rzucała „cześć, mamo”, wypijała kawę i już jej nie było.
W tym roku nawet nie zadzwoniła, żeby zaprosić mnie na swoje urodziny. Dowiedziałam się przypadkiem od sąsiadki, która widziała Martynę z grupą przyjaciół w restauracji na Nowym Świecie. Zadzwoniłam do niej, z nadzieją, że to jakieś nieporozumienie.
– Martyna, słyszałam, że masz dziś urodziny. Może wpadnę z ciastem? – zaproponowałam nieśmiało.
– Mamo, proszę cię… Nie chcę, żebyś była. To mój dzień. Nie rozumiesz? – odpowiedziała chłodno.
Nie rozumiałam. A może nie chciałam zrozumieć? Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każdą naszą rozmowę, każde nieporozumienie, każdą kłótnię. Przypomniałam sobie, jak Martyna miała siedemnaście lat i wróciła do domu pijana. Krzyczałam wtedy na nią, a ona zamknęła się w łazience i płakała. Potem przez tydzień nie odzywała się do mnie. Czy to wtedy zaczęła się ta przepaść między nami?
Albo kiedy nie przyszłam na jej występ w szkole, bo musiałam zostać dłużej w pracy. Obiecałam, że przyjdę, a potem nie zdążyłam. Martyna była rozczarowana, ale ja tłumaczyłam się obowiązkami. Zawsze obowiązki były ważniejsze niż ona. Tak przynajmniej mówiła.
Teraz siedzę sama w kuchni, patrzę na stare zdjęcia. Martyna z warkoczykami, Martyna na rowerze, Martyna w sukience komunijnej. Gdzie się podziały te wszystkie lata? Gdzie popełniłam błąd?
Wczoraj próbowałam do niej zadzwonić jeszcze raz. Odebrała po kilku sygnałach.
– Czego chcesz, mamo? – zapytała zmęczonym głosem.
– Chciałam tylko powiedzieć, że cię kocham. I że bardzo mi przykro, jeśli cię zawiodłam…
Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam tylko cichy szloch, a potem sygnał zakończonego połączenia.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się pogodzimy. Może już za późno na naprawienie tego wszystkiego. Może jestem złą matką. Może powinnam była być bardziej obecna, mniej surowa, bardziej wyrozumiała. Ale przecież robiłam wszystko, co mogłam. Czy to naprawdę nie wystarczyło?
Czasem myślę, że gdyby Andrzej żył, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może Martyna miałaby kogoś, do kogo mogłaby się zwrócić, kiedy ja byłam zbyt zajęta. Może nie czułaby się tak samotna w naszym domu pełnym ciszy.
Dziś rano znalazłam w skrzynce pocztowej kartkę. „Mamo, przepraszam. Muszę to wszystko przemyśleć. Kocham cię, ale nie umiem teraz być blisko. Martyna.”
Czy to znak, że jeszcze jest dla nas nadzieja? Czy można odbudować coś, co przez lata się rozpadało? Czy wybaczenie jest możliwe, nawet jeśli rany są tak głębokie?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę jestem złą matką? Czy każda matka musi być idealna, żeby zasłużyć na miłość swojego dziecka?