Między ciszą a krzykiem: Moje życie w cieniu kontroli Pawła
— Marta, gdzie są moje klucze? — głos Pawła przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po śniadaniu, a dłonie zaczęły mi się trząść. Klucze leżały na półce przy drzwiach, dokładnie tam, gdzie zawsze. Ale wiedziałam, że to nie o klucze chodzi.
— Na półce, Paweł — odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. Czułam jego wzrok na plecach, ciężki i zimny. W tej chwili przypomniałam sobie, jak trzynaście lat temu śmiał się do mnie na weselu mojej siostry. Wtedy wydawał się czuły, opiekuńczy. Dziś był jak cień, który wypełniał każdy kąt naszego mieszkania.
— Zawsze muszę sam wszystkiego szukać! — warknął i trzasnął drzwiami. Zadrżałam. W pokoju obok cicho zapłakała Zosia, nasza młodsza córka. Miała dopiero siedem lat, ale już wiedziała, że lepiej nie wychodzić z pokoju, kiedy tata jest zły.
Przez lata nauczyłam się milczeć. Paweł nie bił mnie, nie krzyczał codziennie. Jego broń była inna — kontrola. Każda złotówka, którą wydawałam, musiała być rozliczona. Każdy telefon do koleżanki kończył się pytaniami: „O czym rozmawiałyście? Po co ci ona?”. Nawet kiedy szłam do sklepu, musiałam tłumaczyć się z każdego produktu na paragonie.
Pamiętam, jak kiedyś poprosiłam go, żebyśmy pojechali na weekend do mojej mamy do Lublina. Spojrzał na mnie z politowaniem:
— Po co? Przecież twoja matka tylko narzeka. Lepiej zostań w domu i zajmij się dziewczynkami.
Zgodziłam się. Zawsze się zgadzałam. Dla świętego spokoju, dla dzieci. Ola, starsza córka, miała wtedy dziesięć lat i zaczynała rozumieć coraz więcej. Czasem patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby pytała: „Dlaczego nic nie robisz?”.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam w kuchni, słuchając, jak Paweł ogląda telewizję w salonie. Każdy dźwięk jego głosu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Kiedyś próbowałam z nim rozmawiać:
— Paweł, może byśmy gdzieś wyszli razem? Do kina?
Spojrzał na mnie jak na dziecko:
— Po co? Kino to strata pieniędzy. Lepiej posiedź w domu.
Z czasem przestałam pytać. Przestałam marzyć. Stałam się cieniem samej siebie — matką, żoną, kucharką, sprzątaczką. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że może dziś będzie lepiej. Ale nie było.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana. Ktoś wyśmiał ją, że nie ma nowych butów. Chciałam ją przytulić, pocieszyć, ale Paweł wszedł do pokoju i powiedział:
— Jakbyś lepiej dbała o pieniądze, to by miała nowe buty.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że nie mogę się odezwać. Ola spojrzała na mnie z rozczarowaniem. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość — nie na Pawła, ale na siebie. Za to, że pozwoliłam mu odebrać mi głos.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Ania, moja przyjaciółka z liceum. Rozmawiałyśmy szeptem, żebym nie obudziła Pawła.
— Marta, musisz coś zrobić. Dziewczynki widzą, co się dzieje. Nie możesz tak żyć — powiedziała.
Płakałam długo po tej rozmowie. W głowie kłębiły mi się myśli: „A jeśli odejdę? Co będzie z dziećmi? Gdzie pójdziemy? Czy dam radę?”.
Następnego dnia Paweł przyszedł wcześniej z pracy. Był wściekły. Znalazł paragon za kawę wypitą z Anią dwa tygodnie temu.
— Myślisz, że nie widzę? Wydajesz pieniądze na głupoty! — krzyczał. Dziewczynki schowały się w swoim pokoju. Ja stałam jak sparaliżowana.
Po tej awanturze przez kilka dni nie odzywał się do mnie wcale. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Ola przestała się uczyć. Ja przestałam spać.
Któregoś ranka spojrzałam w lustro i zobaczyłam w oczach obcą kobietę. Zmęczoną, przestraszoną, bez życia. Wtedy podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do mamy.
— Mamo, muszę przyjechać. Nie mogę już tak żyć.
Mama nie pytała o szczegóły. Wiedziała. Przyjechała po mnie tego samego dnia. Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i dziewczynek. Paweł był w pracy. Bałam się, co będzie, gdy wróci i zobaczy puste mieszkanie.
Kiedy siedziałyśmy w samochodzie, Ola złapała mnie za rękę:
— Mamo, czy teraz będzie lepiej?
Nie umiałam odpowiedzieć. Bałam się przyszłości, sądu, pieniędzy, samotności. Ale wiedziałam jedno — nie mogę już wrócić do tamtego życia.
Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Mieszkamy u mamy w Lublinie. Nie jest łatwo — Paweł grozi sądem, straszy odebraniem dzieci. Ale dziewczynki śmieją się coraz częściej. Ja uczę się oddychać na nowo.
Czasem w nocy budzę się z lękiem: czy zrobiłam dobrze? Czy moje córki kiedyś mi wybaczą, że tak długo milczałam? Czy można odbudować siebie po latach życia w cieniu?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto było czekać tak długo?