„Nakup sobie sam i gotuj, nie będę cię już dłużej utrzymywać.”: Historia o przełomie w małżeństwie

– Nakup sobie sam i gotuj, nie będę cię już dłużej utrzymywać – powiedziałam, patrząc na Andrzeja, który właśnie wchodził do kuchni z miną obrażonego dziecka. W moim głosie drżała złość, ale i coś jeszcze – zmęczenie, które narastało we mnie od lat.

Andrzej spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co właśnie usłyszał. – Co ty wygadujesz, Anka? – rzucił, próbując się uśmiechnąć, ale jego usta drgały nerwowo.

– Mówię poważnie. Mam dość. Od dziesięciu lat wszystko jest na mojej głowie. Ty tylko siedzisz przed telewizorem, narzekasz na pracę, a ja… Ja już nie mam siły.

W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie starego zegara po babci. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, ale nie – nie tym razem. Tym razem musiałam być twarda.

Andrzej odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama, z rękami opartymi o blat, próbując złapać oddech. W głowie kłębiły mi się wspomnienia – te dobre i te złe. Nasze pierwsze spotkanie na juwenaliach w Krakowie, ślub w małym kościele pod Nowym Sączem, narodziny naszej córki, Julki. I potem… Potem wszystko zaczęło się sypać.

Pamiętam, jak Andrzej stracił pracę w fabryce mebli. Najpierw był wściekły, potem przygasł. Szukał czegoś nowego, ale bez skutku. W końcu zaczął dorabiać na czarno u znajomego, ale pieniądze były marne. Ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, brałam nadgodziny, korepetycje, żebyśmy dali radę. Andrzej coraz częściej siedział w domu, coraz rzadziej rozmawialiśmy. Z czasem przestał nawet pytać, jak mi minął dzień.

– Mamo, co się dzieje? – Julka weszła do kuchni, patrząc na mnie z niepokojem. Miała czternaście lat, była bystra i wrażliwa. Zawsze wyczuwała napięcie.

– Nic, kochanie. Po prostu muszę trochę odpocząć – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Ale Julka nie dała się zwieść.

– Pokłóciliście się z tatą?

Westchnęłam. – Tak, trochę. Ale to nie twoja sprawa, dobrze? Idź się poucz, zaraz ci zrobię kolację.

Julka wyszła, ale czułam jej wzrok na plecach. Wiedziałam, że nie da jej to spokoju. Przez lata starałam się chronić ją przed naszymi problemami, ale dzieci widzą więcej, niż nam się wydaje.

Tego wieczoru Andrzej nie przyszedł na kolację. Siedział w swoim pokoju, zamknięty na cztery spusty. Ja jadłam z Julią w ciszy, słuchając jej opowieści o szkole, o koleżankach. Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku czułam się pusta.

Następnego dnia Andrzej wyszedł rano bez słowa. Zostawił po sobie tylko zapach tanich papierosów i niedopitą kawę. Przez cały dzień czekałam na telefon, SMS-a – cokolwiek. Nic. Wieczorem wrócił pijany. Wszedł do kuchni i rzucił mi pod nogi reklamówkę z chlebem i konserwą.

– Proszę bardzo, nakupiłem sobie sam – powiedział z przekąsem.

– I co teraz? Będziesz tak codziennie? – zapytałam cicho.

– Może. Skoro tak chcesz.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jakbyśmy byli sobie obcy. W jego oczach widziałam żal i gniew, ale też strach. Może bał się tego, co będzie dalej? Ja też się bałam.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każde z nas zamknięte w swoim świecie. Ja w pracy i przy Julce, on w swoim pokoju lub na podwórku z sąsiadem Zbyszkiem, który zawsze miał butelkę pod ręką. Wieczorami słyszałam ich śmiechy przez okno, a potem Andrzej wracał i zasypiał na kanapie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Aniu, co się dzieje? Julka dzwoniła do mnie, płakała. Mówiła, że w domu jest źle.

– Mamo, nie chcę cię martwić…

– Aniu, ja wiem, że nie jest łatwo. Ale nie możesz wszystkiego brać na siebie. Andrzej zawsze był trudny, ale przecież go kochałaś.

– Kochałam – wyszeptałam. – Ale już nie wiem, czy jeszcze potrafię.

Mama milczała przez chwilę. – Może powinniście porozmawiać? Albo pójść do jakiegoś specjalisty?

– On nie chce słyszeć o terapii. Twierdzi, że to moja wina, że go odpycham.

– A może czas pomyśleć o sobie? O Julce?

Zawahałam się. Przez całe życie uczono mnie, że rodzina jest najważniejsza. Że kobieta powinna dbać o dom, męża, dzieci. Ale ile można się poświęcać?

Wieczorem usiadłam z Julią na łóżku.

– Mamo, boję się o was – powiedziała cicho. – Nie chcę, żebyście się rozstali… Ale nie chcę też, żebyś była smutna.

Przytuliłam ją mocno. – Kochanie, czasem dorośli muszą podjąć trudne decyzje. Ale zawsze będę przy tobie.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu Andrzeja za ścianą. Myślałam o tym, jak bardzo się zmienił. Jak bardzo ja się zmieniłam. Kiedyś byłam pełna marzeń – chciałam pisać książki, podróżować. Teraz byłam tylko zmęczoną kobietą, która codziennie walczy o przetrwanie.

Kilka dni później Andrzej wrócił wcześniej niż zwykle. Był trzeźwy, ale blady. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Anka… Może rzeczywiście powinienem się wyprowadzić – powiedział nagle.

Zamarłam. – Co ty mówisz?

– Może tak będzie lepiej dla was obu. Ja… Ja już nie umiem być tym facetem, którego kiedyś kochałaś.

Poczułam łzy pod powiekami. – Andrzej… Ja nie chcę cię wyrzucać. Chcę tylko, żebyś zaczął coś robić ze swoim życiem. Dla siebie. Dla nas.

– Może już za późno – odpowiedział cicho.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem Andrzej wstał i wyszedł z domu. Tym razem nie trzaskał drzwiami.

Następne dni były jak życie na bombie zegarowej. Andrzej coraz częściej znikał na całe noce. Julka była coraz bardziej zamknięta w sobie. Ja chodziłam do pracy jak automat, udając przed koleżankami, że wszystko jest w porządku.

W końcu przyszedł ten dzień. Andrzej spakował torbę i powiedział:

– Przepraszam, Anka. Może kiedyś mi wybaczysz.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak wychodzi z naszego życia. Julka płakała w swoim pokoju. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na ślady jego butów na podłodze.

Minęły tygodnie. Powoli zaczęłyśmy z Julią układać sobie życie na nowo. Było ciężko – finansowo i emocjonalnie. Ale z każdym dniem czułam się lżejsza. Zaczęłam pisać opowiadania do lokalnej gazety. Julka wróciła do swoich pasji – rysowania i gry na gitarze.

Czasem Andrzej dzwonił. Pytał o Julię, o mnie. Był smutny, zagubiony. Ale już nie wrócił.

Dziś patrzę na siebie sprzed roku i widzę inną kobietę. Silniejszą, choć wciąż pełną wątpliwości. Czy dobrze zrobiłam? Czy można kochać kogoś i jednocześnie pozwolić mu odejść? Gdzie kończy się miłość, a zaczyna poświęcenie, które niszczy?

Może wy mi powiecie – czy warto walczyć za wszelką cenę? Czy czasem lepiej pozwolić odejść – sobie i drugiemu człowiekowi?