Pusty lodówka, pełne serce: Moja walka o dorosłość syna, który nie chce odejść z domu
— Dario, czy ty naprawdę nie widzisz, że w lodówce nie ma już nic do jedzenia? — mój głos drżał, kiedy zamykałam puste drzwi. Była środa, godzina 13:00, a ja znów wracałam z pracy z ciężką torbą zakupów, które znikały w ciągu dwóch dni. Syn nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.
— Zaraz skończę spotkanie, mamo — rzucił beznamiętnie, jakbyśmy byli współlokatorami, a nie rodziną. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, potrząsnąć nim, zmusić do działania. Ale zamiast tego tylko westchnęłam i zaczęłam rozpakowywać zakupy.
Dario ma 32 lata. Skończył informatykę na Politechnice Warszawskiej, od pięciu lat pracuje zdalnie dla jakiejś zagranicznej firmy. Pieniądze ma, ale nie dokłada się do rachunków, nie kupuje jedzenia, nie sprząta. Całe dnie spędza w swoim pokoju, wychodzi tylko do łazienki i po kawę. Z ojcem prawie nie rozmawia, a ja… Ja czuję się jak cień samej siebie.
Kiedyś byliśmy normalną rodziną. W weekendy jeździliśmy na działkę pod Mińskiem Mazowieckim, graliśmy w planszówki, śmialiśmy się. Ale od kilku lat wszystko się zmieniło. Mąż, Andrzej, coraz częściej zamyka się w warsztacie, żeby nie słyszeć naszych kłótni. Ja próbuję rozmawiać z Dariem, prosić, tłumaczyć, czasem grozić. On tylko kiwa głową i wraca do swojego świata.
— Dario, musimy porozmawiać — powiedziałam pewnego wieczoru, siadając na brzegu jego łóżka. — Nie możesz tak żyć. Masz trzydzieści dwa lata. Może czas pomyśleć o własnym mieszkaniu, o życiu poza domem?
— Po co? — spojrzał na mnie z irytacją. — Tu mam wszystko. Pracuję, płacę podatki, nie robię nikomu krzywdy. Po co mam się wyprowadzać?
— Bo to nie jest normalne! — głos mi się załamał. — Ja już nie mam siły. Twój ojciec też. Chcemy mieć trochę spokoju, trochę miejsca dla siebie. Chcemy żyć, a nie tylko czekać, aż coś się zmieni.
— To się wyprowadźcie — rzucił bezczelnie i wrócił do komputera.
Wyszłam z jego pokoju z płaczem. Andrzej tylko pokręcił głową, gdy zobaczył mnie w takim stanie.
— Przestań go niańczyć, Hanka. On się nigdy nie zmieni, jeśli będziesz mu wszystko podawać pod nos — powiedział twardo. — Może czas postawić sprawę jasno?
Ale jak postawić sprawę jasno własnemu dziecku? Jak powiedzieć synowi, że już go nie chcemy pod naszym dachem? Przecież to moje dziecko, moje serce, mój sens życia przez tyle lat.
Zaczęłam szukać pomocy. Czytałam fora, rozmawiałam z koleżankami z pracy. Okazało się, że nie jestem sama. W Polsce coraz więcej dorosłych dzieci zostaje w domu rodziców, nie potrafiąc się usamodzielnić. Jedni z powodu braku pieniędzy, inni — jak Dario — z wygody i lęku przed dorosłością.
Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, zastałam Andrzeja i Daria przy stole. Atmosfera była gęsta jak śmietana.
— Synu, musimy ustalić zasady — zaczął Andrzej. — Albo zaczynasz się dokładać do rachunków i robisz coś w domu, albo szukasz sobie mieszkania. My już nie damy rady tak żyć.
Dario milczał przez chwilę, potem wybuchł:
— Wy mnie wyrzucacie?! Po tylu latach?!
— Nie wyrzucamy, tylko chcemy, żebyś dorósł — powiedziałam cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
Przez następne dni w domu panowała cisza. Dario zamknął się w swoim pokoju, Andrzej chodził naburmuszony, a ja czułam się jak zdrajczyni. Czy naprawdę jestem złą matką, bo chcę mieć własne życie? Czy powinnam była być bardziej stanowcza wcześniej? A może to wszystko moja wina, bo za bardzo go chroniłam?
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka, Basia, powiedziała mi:
— Hanka, musisz pomyśleć o sobie. Dzieci wychowujemy po to, żeby poszły w świat, a nie żeby nas trzymały w złotej klatce.
Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem. Ustaliliśmy, że damy Dariowi czas do końca miesiąca na podjęcie decyzji. Albo zacznie się dokładać i pomagać w domu, albo szuka mieszkania. Bałam się tej rozmowy, bałam się, że stracę syna na zawsze. Ale wiedziałam, że muszę to zrobić — dla siebie, dla Andrzeja, dla nas wszystkich.
Kiedy powiedzieliśmy mu o naszej decyzji, Dario wpadł w furię. Krzyczał, że jesteśmy bez serca, że wszyscy go zostawiają, że nie ma nikogo. Potem trzasnął drzwiami i wyszedł z domu. Siedziałam na kanapie i płakałam, a Andrzej objął mnie ramieniem.
— Zrobiliśmy, co trzeba — powiedział cicho. — Może wreszcie coś się zmieni.
Dario wrócił późno w nocy. Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą. W końcu przyszedł do kuchni, usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:
— Może rzeczywiście czas coś zmienić. Ale boję się. Nie wiem, czy sobie poradzę.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam, że jest jeszcze nadzieja. Przytuliłam go i powiedziałam:
— Każdy się boi, synku. Ale dorosłość to nie tylko rachunki i obowiązki. To też wolność i własne życie.
Dziś Dario powoli szuka mieszkania. Zaczął rozmawiać z nami, czasem nawet żartuje. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale wierzę, że damy radę. Może wreszcie odzyskam siebie, a on odnajdzie swój własny świat.
Czasem patrzę na niego i myślę: czy można kochać za bardzo? Czy przez własny strach nie skrzywdziłam syna bardziej, niż chciałam go ochronić? Co wy byście zrobili na moim miejscu?