Kiedy postawiłam mężowi ultimatum: Ja albo jego matka. Historia, która rozdarła naszą rodzinę.

– Michał, ile razy mam ci powtarzać? Nie możesz znowu jechać do mamy, kiedy obiecałeś, że dziś zjemy razem kolację! – mój głos drżał, a w oczach czułam łzy. Stałam w kuchni, ściskając talerz z jeszcze ciepłą zupą pomidorową, którą ugotowałam specjalnie dla niego. Nasza córka, Zosia, siedziała przy stole i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

Michał nawet nie spojrzał mi w oczy. – Muszę, Aniu. Mama źle się czuje. Sama wiesz, że ostatnio miała problemy z ciśnieniem. – Jego głos był spokojny, jakby tłumaczył coś oczywistego dziecku.

– A ja? Ja się nie liczę? – zapytałam cicho, niemal szeptem. W środku wszystko mi się gotowało. Od miesięcy czułam się jak powietrze. Każda nasza rozmowa kończyła się na jego matce. Każdy weekend spędzaliśmy u niej albo rozmawiając o niej. Nawet kiedy byliśmy sami, Michał potrafił nagle zadzwonić do niej i pytać, czy czegoś nie potrzebuje.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Byłam taka szczęśliwa. Michał był moją pierwszą miłością, a jego matka – pani Helena – wydawała się wtedy ciepłą, troskliwą kobietą. Ale z czasem zaczęła się wtrącać we wszystko: jak wychowujemy Zosię, co gotuję na obiad, nawet jak urządziliśmy mieszkanie. Michał zawsze ją bronił. „Ona chce dobrze”, powtarzał.

Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Nawet kiedy byłam w ciąży, pani Helena potrafiła przyjść bez zapowiedzi i przestawiać rzeczy w kuchni. Michał nigdy nie powiedział jej złego słowa.

Tamtego wieczoru nie wytrzymałam. Kiedy Michał wyszedł z domu, zostawiając mnie i Zosię z zimną kolacją, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Zosia przytuliła mnie mocno.

– Mamusiu, nie płacz – szepnęła. – Tata wróci.

Ale ja już wiedziałam, że coś się we mnie złamało.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Michałem poważnie. Czekałam na niego do późna. Kiedy wszedł do mieszkania, wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

– Teraz? Jestem wykończony.

– Teraz – powtórzyłam.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie w salonie. Czułam, jak serce wali mi jak młotem.

– Michał, ja już dłużej tak nie mogę. Albo zaczniemy żyć jako rodzina, albo… – zawahałam się na chwilę – albo musisz wybrać: ja i Zosia czy twoja mama.

Zamarł. Przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Aniu, co ty mówisz? Przecież to moja matka!

– A ja jestem twoją żoną! I matką twojego dziecka! Ile jeszcze razy mam być na drugim miejscu? Ile razy mam słuchać jej uwag o tym, że źle wychowuję Zosię? Że źle gotuję? Że powinnam być taka jak ona?

Michał spuścił głowę.

– Ona jest sama… Tata nie żyje… Nie mogę jej zostawić.

– Ale zostawiasz mnie! – krzyknęłam przez łzy.

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Zosia chodziła przygaszona, pytała tylko szeptem: „Mamusiu, czy tata nas zostawi?”.

W końcu Michał przyszedł do mnie wieczorem.

– Aniu… Przepraszam. Nie wiem, co robić. Kocham was obie. Ale mama… Ona naprawdę nie daje sobie rady sama.

– Może powinna znaleźć sobie jakieś zajęcie? Może powinna pozwolić nam żyć własnym życiem? – odpowiedziałam gorzko.

Michał milczał długo.

– Spróbuję z nią porozmawiać – powiedział w końcu.

Następnego dnia pojechał do pani Heleny sam. Czekałam na niego jak na wyrok. Kiedy wrócił, był blady i roztrzęsiony.

– Mama płakała… Powiedziała, że jestem niewdzięcznym synem… Że ją zostawiam dla ciebie…

Poczułam ukłucie winy, ale wiedziałam, że muszę być twarda.

– Michał, musisz postawić granice. Inaczej nigdy nie będziemy szczęśliwi.

Przez kolejne tygodnie próbował lawirować między nami dwiema. Pani Helena dzwoniła codziennie po kilka razy dziennie, czasem przychodziła bez zapowiedzi i robiła awantury pod drzwiami. Zosia zaczęła mieć koszmary nocne i moczyć się w nocy ze stresu.

W końcu powiedziałam dość. Spakowałam walizkę swoją i Zosi i pojechałyśmy na kilka dni do mojej mamy do Lublina.

Michał dzwonił codziennie, błagał żebym wróciła. Obiecywał zmiany. Po tygodniu wróciłyśmy do domu – pod warunkiem, że pójdziemy razem na terapię małżeńską.

To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Terapia była bolesna – musieliśmy oboje zmierzyć się z własnymi lękami i przyzwyczajeniami. Michał powoli zaczął rozumieć, że jego matka manipuluje nim poczuciem winy i samotności. Ja nauczyłam się mówić o swoich potrzebach bez krzyku i łez.

Pani Helena długo nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn „wybrał” mnie i Zosię. Przestała przychodzić bez zapowiedzi, ale nasze relacje pozostały chłodne.

Dziś jest lepiej – choć rany jeszcze się nie zagoiły do końca. Michał stara się być obecny w naszym życiu i stawia granice swojej mamie. Ja odzyskałam spokój i poczucie własnej wartości.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można być szczęśliwym w rodzinie rozdartej między lojalnością a miłością? Czy każda żona musi walczyć o swoje miejsce w sercu męża?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?