Mój mąż wybrał pierwszą klasę dla siebie i swojej matki – a mnie i dzieci zostawił z tyłu. Czy można jeszcze odbudować rodzinę po takim upokorzeniu?
– Naprawdę nie widzisz w tym nic złego? – zapytałam Marka, patrząc na niego z niedowierzaniem, gdy podawał mi nasze bilety na lot do Gdańska. On nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Mamo, chodź, idziemy do saloniku – rzucił do swojej matki, pani Haliny, która już z triumfem poprawiała apaszkę na szyi. – Ty i dzieci macie miejsca w ekonomicznej. Przecież to tylko godzina lotu.
Stałam tam, z dwójką naszych dzieci – Zosią i Antkiem – ściskając w dłoni bilety z numerami rzędów daleko za kurtyną oddzielającą świat wygody od świata przeciętności. Poczułam, jakby ktoś właśnie wyciągnął mi dywan spod nóg. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Czy naprawdę jestem aż tak nieważna?”
To nie był pierwszy raz, kiedy Marek postawił swoją matkę ponad naszą rodzinę. Ale nigdy wcześniej nie zrobił tego tak ostentacyjnie. W oczach Zosi widziałam rozczarowanie, a Antek zaczął płakać, bo chciał siedzieć przy oknie – ale nawet tego nie mogłam mu zapewnić. Ludzie wokół patrzyli na nas z mieszaniną współczucia i ciekawości. Czułam się naga, wystawiona na publiczne pośmiewisko.
W samolocie dzieci pytały: – Mamo, dlaczego tata nie leci z nami? – Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. „Bo dla niego ważniejsza jest wygoda jego mamy niż nasza rodzina” – chciałam krzyknąć, ale połknęłam te słowa razem z łzami.
Po przylocie Marek nawet nie zapytał, jak minął nam lot. Pani Halina rzuciła tylko: – No widzisz, jakoś przeżyliście. Nie przesadzaj z tym dramatyzowaniem.
Wieczorem, kiedy dzieci spały, zebrałam się na odwagę.
– Marek, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.
– O co ci znowu chodzi? Przecież to tylko lot! – burknął.
– To nie był tylko lot. To był kolejny raz, kiedy pokazałeś mi, że jestem mniej ważna od twojej matki. Że nasze dzieci są mniej ważne.
– Przesadzasz. Mama jest starsza, należy jej się wygoda.
– A ja? A twoje dzieci?
Zamilkł. Widziałam w jego oczach cień irytacji, ale też coś jeszcze – może cień wstydu? Nie wiem. W końcu wyszedł z pokoju bez słowa.
Następnego dnia pani Halina przy śniadaniu rzuciła:
– Wiesz, Marto, kobieta powinna znać swoje miejsce. Marek zawsze był moim oczkiem w głowie i nie pozwolę, żeby ktoś go ograniczał.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Odpowiedziałam cicho:
– Może czasem warto pomyśleć o innych.
Przez kolejne dni czułam się jak cień we własnym domu. Marek unikał rozmów, dzieci były rozdrażnione. Zosia zaczęła pytać:
– Mamo, czy tata nas kocha?
Serce mi pękało.
W końcu zadzwoniłam do mojej siostry, Kasi.
– Marta, ile jeszcze dasz się tak traktować? – zapytała bez ogródek. – Przecież ty zawsze byłaś silna! Co się z tobą stało?
Nie wiedziałam. Może przez lata próbowałam być „dobrą żoną”, „dobrą synową”, a zapomniałam być sobą?
Wieczorem usiadłam z Markiem jeszcze raz.
– Albo coś się zmieni, albo… ja już dłużej tak nie mogę żyć.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co ty wygadujesz?
– Chcę być partnerką, a nie dodatkiem do twojej matki. Chcę, żeby nasze dzieci czuły się kochane i ważne. Jeśli tego nie rozumiesz…
Zamilkłam. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jego oczach strach.
Następnego dnia Marek zabrał dzieci na spacer sam. Po powrocie usiadł obok mnie.
– Może rzeczywiście przesadziłem…
Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam już jedno: muszę walczyć o siebie i dzieci. Nawet jeśli oznacza to rozstanie.
Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę zmęczoną, ale silniejszą niż kiedykolwiek. Czy można odbudować rodzinę po takim upokorzeniu? Czy warto walczyć o miłość tam, gdzie od lat rządzi tylko duma i przyzwyczajenie?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze zaufać komuś, kto tyle razy zawiódł?