„Spakuj się i przyjeżdżaj natychmiast!” – Jak moja teściowa przejęła kontrolę nad naszym życiem
– Spakuj się i przyjeżdżaj natychmiast! – krzyknęła przez telefon pani Halina, moja teściowa, zanim zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”. Stałam w kuchni, z niemowlęciem na rękach, a w garnku kipiała zupa. W tle słyszałam płacz mojego synka i czułam, jak narasta we mnie panika.
– Ale mamo, przecież mówiłam, że dziś nie dam rady… – próbowałam tłumaczyć, ale ona już mnie nie słuchała.
– Nie interesuje mnie to! Michał potrzebuje porządnej opieki, a ty… Ty chyba nie wiesz, co robisz! – jej głos był lodowaty i pełen pogardy.
Odkąd urodził się nasz synek, Michaś, pani Halina była wszędzie. Wchodziła do naszego mieszkania bez pukania, przestawiała rzeczy w kuchni, krytykowała sposób przewijania dziecka. Mój mąż, Tomek, próbował ją uspokajać, ale zawsze kończyło się na tym samym: „Mama wie lepiej”.
Pamiętam pierwszy dzień po powrocie ze szpitala. Ledwo przekroczyliśmy próg mieszkania, a ona już czekała z torbą pełną własnych pieluch tetrowych i słoików z zupkami. – Te sklepowe to sama chemia! – rzuciła z wyższością. Chciałam jej podziękować, ale czułam się jak intruz we własnym domu.
Z czasem było tylko gorzej. Każda moja decyzja była podważana. Gdy próbowałam karmić piersią, mówiła: – Dziecko płacze, bo jest głodne! Daj mu butelkę! Kiedy w końcu uległam i podałam mleko modyfikowane, usłyszałam: – No widzisz? Trzeba było mnie posłuchać od razu.
Tomek początkowo stawał po mojej stronie. – Mamo, daj spokój, Ania sobie radzi – mówił łagodnie. Ale pani Halina miała swoje sposoby. Potrafiła zadzwonić do niego w pracy i płakać do słuchawki: – Synku, ona mnie nie szanuje! Nie pozwala mi widywać wnuka!
Zaczęliśmy się kłócić. O drobiazgi: o to, czy Michaś powinien spać w swoim łóżeczku czy z nami; o to, czy można wyjść na spacer przy lekkim deszczu; o to, kto ma prawo decydować o naszym życiu. Czułam się coraz bardziej osamotniona. Moja własna mama mieszkała daleko i nie mogła mi pomóc.
Pewnego dnia wróciłam ze spaceru i zastałam panią Halinę w naszym salonie. Przestawiała meble.
– Co pani robi? – zapytałam z trudem panując nad głosem.
– Tu będzie lepiej dla dziecka. Przeciągi są niebezpieczne – odpowiedziała spokojnie.
– Ale to jest moje mieszkanie! – wybuchłam.
Spojrzała na mnie z politowaniem. – Twoje? Bez Tomka nie miałabyś niczego.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Zaczęłam płakać. Zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Wtedy usłyszałam przez drzwi:
– Aniu, musisz być silna dla dziecka – powiedział Tomek cicho. Ale jego głos był zmęczony. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a matką.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Michaś spał w swoim łóżeczku.
– Tomek… Ja tak dłużej nie wytrzymam – powiedziałam drżącym głosem.
– Wiem… Ale co mam zrobić? To moja mama…
– A ja? Ja jestem twoją żoną! Matką twojego dziecka!
Patrzył na mnie długo. Widziałam w jego oczach strach i bezradność.
Następnego dnia pani Halina zadzwoniła znowu.
– Spakuj się i przyjeżdżaj natychmiast! Michaś jest przeziębiony! Ja go podleczę!
Nie wytrzymałam.
– Pani Halino, proszę nas zostawić w spokoju! To moje dziecko i ja decyduję!
W słuchawce zapadła cisza. Potem usłyszałam tylko: – Jeszcze tego pożałujesz.
Od tamtej pory nasze relacje stały się jeszcze bardziej napięte. Pani Halina przestała przychodzić bez zapowiedzi, ale za to dzwoniła codziennie. Tomek był coraz bardziej zamknięty w sobie. Ja zaczęłam mieć problemy ze snem. Bałam się każdego dnia.
Któregoś wieczoru usiadłam sama w kuchni i napisałam list do siebie sprzed roku:
„Aniu, pamiętaj: masz prawo do własnych decyzji. Masz prawo być zmęczona. Masz prawo kochać swoje dziecko po swojemu.”
Czy można być dobrą synową, żoną i matką jednocześnie? Czy zawsze trzeba wybierać między sobą a rodziną? Czasem myślę: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla świętego spokoju?