Moja rodzina to prawdziwi pasożyci: Z Martinem daliśmy im lekcję, której długo nie zapomną

– Klara, a mogłabyś jeszcze dorzucić trochę drewna do pieca? – głos ciotki Haliny rozbrzmiewał w mojej głowie jak dzwon alarmowy. Stałam w kuchni, ścierając pot z czoła, podczas gdy przez uchylone drzwi słyszałam śmiechy i pluski wody. Kolejna sobota, kolejny najazd rodziny na nasz dom.

Zawsze byłam tą „dobrą córką”, „kochającą siostrą”, „pomocną wnuczką”. Gdy tata zmarł, mama powtarzała: „Klara, musisz trzymać nas wszystkich razem”. Przez lata robiłam wszystko, by jej nie zawieść. Ale odkąd z Marcinem kupiliśmy saunę – nasze małe marzenie o odrobinie luksusu po ciężkich tygodniach pracy – coś się zmieniło. Nasz dom stał się magnesem dla całej rodziny.

– Klara, a masz jeszcze ten miód z pasieki? – dopytywała babcia Zosia, rozsiadając się na kanapie z nogami na stole.

– Klara, a może byś zrobiła te swoje pierogi? – rzucał wujek Andrzej, nie odrywając wzroku od telewizora.

Marcin patrzył na mnie z ukosa. Wiedziałam, co myśli. Widziałam to w jego oczach: „Ile jeszcze wytrzymasz?”

Początkowo cieszyłam się, że wszyscy chcą do nas przyjeżdżać. Ale po kilku tygodniach czułam się jak służąca we własnym domu. Każdy weekend wyglądał tak samo: ktoś wpadał „na chwilę”, zostawał do wieczora, korzystał z sauny, wyjadał nam lodówkę i zostawiał po sobie bałagan.

Pewnej niedzieli wieczorem, gdy ostatni goście wyszli, usiadłam przy stole i rozpłakałam się. Marcin podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Kochanie, musimy coś z tym zrobić. To nie jest normalne – powiedział cicho.

– Ale jak? Przecież to moja rodzina…

– A my? My też jesteśmy rodziną. I chyba zasługujemy na trochę spokoju.

Wiedziałam, że ma rację. Ale poczucie winy nie dawało mi spokoju. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w domu byłam rozdrażniona. Marcin próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że i jemu puszczają nerwy.

W środę zadzwoniła mama.

– Klara, w sobotę przyjedziemy większą ekipą. Halina mówiła, że sauna świetna! Przywieziemy kiełbaski na grilla.

– Mamo… może tym razem odpoczniemy? – próbowałam delikatnie zaprotestować.

– Oj, nie przesadzaj! Przecież lubisz gości! – ucięła rozmowę.

Wieczorem usiedliśmy z Marcinem przy stole. On nalał nam po kieliszku wina i spojrzał mi prosto w oczy.

– Musimy postawić granice. Inaczej nigdy się to nie skończy.

– Ale jak? Oni tego nie zrozumieją…

– To muszą zrozumieć. Inaczej stracisz siebie.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Wspominałam dzieciństwo: święta u babci Zosi, wspólne wypady nad jezioro, rodzinne obiady. Zawsze byliśmy blisko… Ale czy bliskość musi oznaczać brak szacunku dla czyichś granic?

W czwartek Marcin przyszedł z pracy wcześniej niż zwykle.

– Mam pomysł – powiedział tajemniczo. – Zrobimy „remont sauny”.

Popatrzyłam na niego zdziwiona.

– Co?

– Powiemy wszystkim, że sauna się zepsuła i czekamy na części zamienne. Przez kilka tygodni będziemy mieli spokój. A potem… zobaczymy.

Poczułam ulgę i jednocześnie wyrzuty sumienia. Ale zgodziłam się.

W piątek zadzwoniłam do mamy:

– Mamo, niestety muszę odwołać spotkanie. Sauna się zepsuła, czekamy na naprawę.

– Ojej! To szkoda… No trudno, przyjedziemy innym razem.

Podobne rozmowy odbyłam z ciotką Haliną i wujkiem Andrzejem. Każdy był zawiedziony, ale nikt nie zaproponował spotkania bez sauny…

Przez kolejne dwa tygodnie nasz dom był cichy i spokojny. Z Marcinem zaczęliśmy znów rozmawiać o wszystkim i o niczym, oglądać filmy wieczorami, gotować razem obiady. Poczułam się wolna.

Ale rodzina nie dawała za wygraną. Mama dzwoniła codziennie:

– I co z tą sauną? Już naprawiona?

Ciotka Halina przysyłała wiadomości: „Może chociaż na kawę?”

W końcu postanowiłam powiedzieć prawdę. Zadzwoniłam do mamy i poprosiłam ją o szczerość.

– Mamo… czy naprawdę chodzi wam tylko o tę saunę? Czy nie możemy spotkać się po prostu jako rodzina?

Zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki.

– Klara… My po prostu lubimy być u was. U ciebie zawsze jest tak miło…

– Ale ja też potrzebuję odpoczynku. Czasem czuję się jak gospodyni hotelu, a nie jak córka czy siostra…

Mama westchnęła ciężko.

– Może rzeczywiście przesadziliśmy…

Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam jednak, że musiałam to zrobić – dla siebie i dla Marcina.

Kilka dni później cała rodzina spotkała się u babci Zosi – bez sauny, bez luksusów. Było skromnie, ale szczerze. Rozmawialiśmy o wszystkim: o dawnych czasach, o problemach i radościach. Po raz pierwszy od dawna poczułam prawdziwą bliskość.

Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet w najbliższej rodzinie. Bo jeśli nie zadbamy o siebie, nikt tego za nas nie zrobi.

Czy wy też mieliście kiedyś poczucie winy, stawiając granice bliskim? Jak sobie z tym poradziliście?