Po czterdziestce mój mąż zaczął uczyć się hiszpańskiego. Myślałam, że to kaprys… dopóki nie odkryłam, że w Barcelonie czekała na niego kobieta
– ¡Hola! – usłyszałam z kuchni, zanim jeszcze otworzyłam oczy. Była szósta rano, a mój mąż, Tomek, już parzył kawę i rozmawiał z… ekspresem. Przez chwilę myślałam, że śnię. Odkąd skończył czterdzieści lat, w naszym mieszkaniu pojawiły się karteczki samoprzylepne: „puerta – drzwi”, „ventana – okno”, „corazón – serce”. Śmiałam się z tego, żartowałam, że to kryzys wieku średniego w wersji lingwistycznej. Zawsze był typem człowieka, który rzuca się na nowe hobby – raz rower, raz gitara, raz kurs gotowania. Ale tym razem było inaczej.
Z dnia na dzień hiszpański stał się jego obsesją. Wieczorami słyszałam „buenas noches” do pilota od telewizora, a w weekendy zamykał się w gabinecie na lekcje online. Gdy pytałam, po co mu ten język, odpowiadał wymijająco: „Może kiedyś pojedziemy do Hiszpanii? Może będę miał klientów z Barcelony?”. Ufałam mu. Przecież byliśmy razem od dwudziestu lat, przeszliśmy przez niejedną burzę. Ale coś zaczęło mnie gryźć.
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, zapytałam:
– Tomek, powiedz szczerze… o co chodzi z tym hiszpańskim?
Spojrzał na mnie z uśmiechem:
– Kochanie, czasem trzeba się rozwijać. Nie chcę być nudnym facetem po czterdziestce.
Przytulił mnie i pocałował w czoło. Chciałam wierzyć, że mówi prawdę.
Ale potem zaczęły się wyjazdy służbowe. Najpierw Warszawa, potem Kraków, a w końcu – Barcelona. „Konferencja”, powiedział. „Tylko trzy dni”. Wrócił opalony, z nową koszulą i butelką wina. Pachniał innymi perfumami.
Zaczęłam szukać. Najpierw w jego telefonie – nic. Potem w komputerze – historia przeglądania pełna stron o Barcelonie, tanich lotach i… hiszpańskich restauracjach. W końcu znalazłam maila: „Czekam na ciebie. Tęsknię. Twoja Lucía”.
Serce mi stanęło. Lucía? Kim jest Lucía? Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie jadłam, nie spałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: od kiedy? Kiedy nasze życie zaczęło być kłamstwem?
Gdy Tomek wrócił z pracy, nie wytrzymałam:
– Kim jest Lucía?
Zbladł. Przez chwilę milczał, potem usiadł naprzeciwko mnie i spuścił głowę.
– To ktoś, kogo poznałem przez internet… Najpierw rozmawialiśmy o języku. Pomagała mi z hiszpańskim. Potem… nie wiem, jak to się stało.
– Zdradziłeś mnie?
Nie odpowiedział od razu. Widziałam łzy w jego oczach.
– Tak. Przepraszam.
Wybiegłam z domu. Szedł za mną, błagał o rozmowę. Ale ja nie mogłam go słuchać. Czułam się jak bohaterka taniego serialu – tylko że to była moja rodzina, moje życie.
Przez kolejne dni próbowałam funkcjonować normalnie – dzieci do szkoły, praca, zakupy. Ale wszystko było inne. Każda karteczka po hiszpańsku przypominała mi o niej – o Lucíi z Barcelony, która ukradła mi męża.
Zaczęły się rozmowy nocami – ciche kłótnie za zamkniętymi drzwiami sypialni.
– Dlaczego? – pytałam raz za razem.
– Nie wiem… Czułem się niewidzialny. W domu wszystko było przewidywalne. Ona mnie słuchała, podziwiała…
– A ja? Ja cię nie słuchałam?
– To nie tak… Po prostu… sam nie wiem.
Próbowałam go zrozumieć. Próbowałam wyobrazić sobie siebie na jego miejscu. Czy ja też mogłabym się zakochać w kimś przez internet? Czy to naprawdę takie proste?
Dzieci nic nie wiedziały – jeszcze nie wtedy. Ale czuły napięcie. Syn zapytał:
– Mamo, dlaczego tata śpi na kanapie?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Tomek próbował wszystko naprawić – kwiaty, kolacje, listy z przeprosinami. Ale ja nie umiałam mu zaufać. Każda wiadomość na jego telefonie wywoływała we mnie panikę.
W końcu zaproponował terapię małżeńską.
– Musimy spróbować – powiedział cicho.
Nie chciałam iść. Bałam się usłyszeć prawdę – że już nas nie ma.
Na pierwszej sesji terapeutka zapytała:
– Czego pani chce?
Nie wiedziałam. Chciałam cofnąć czas. Chciałam znów wierzyć Tomkowi bezwarunkowo.
Mijały tygodnie. Tomek zerwał kontakt z Lucíą – przynajmniej tak mówił. Usunął wszystkie karteczki po hiszpańsku. Ale ja czułam pustkę tam, gdzie kiedyś było moje zaufanie.
Pewnego dnia znalazłam go płaczącego w kuchni.
– Przepraszam – powtarzał szeptem – Zniszczyłem wszystko.
Przytuliłam go pierwszy raz od miesięcy. Płakaliśmy razem.
Nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć. Nie wiem, czy można odbudować coś tak kruchego jak zaufanie.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy to moja wina? Czy mogłam zrobić coś inaczej? A może każdy związek ma swoje tajemnice i pęknięcia?
Czy można jeszcze kochać kogoś, kto cię zdradził? Czy warto próbować ratować coś, co tak bardzo boli?
Może wy mi powiecie…