Zostałam obca we własnej rodzinie – historia Marii z Gdańska
Wszystko zaczęło się od tej jednej rozmowy, która rozdarła moje serce na pół. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, gdy mój syn, Paweł, wszedł do mieszkania z miną, której nie widziałam u niego od lat. Był spięty, jakby zaraz miał wybuchnąć.
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
Czułam, że coś się święci. Ostatnio coraz częściej dzwonił, pytał, czy wszystko u mnie w porządku, czy nie potrzebuję pomocy. Po śmierci mojego męża, Stefana, zostałam sama w naszym mieszkaniu na Zaspie. Czasem odwiedzała mnie córka, czasem sąsiadka przynosiła ciasto. Ale Paweł… Paweł zawsze był tym synem, który miał dla mnie czas.
– Co się stało? – zapytałam cicho.
– Mamo… Ty nie możesz już mieszkać sama. Boję się o ciebie. Wszyscy się boimy. – W końcu spojrzał mi w oczy. – Chcemy, żebyś zamieszkała z nami.
Zamarłam. Z jednej strony poczułam ulgę – ktoś się mną interesuje, ktoś chce mnie mieć blisko. Z drugiej… wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Paweł miał żonę, Magdę, i dwójkę dzieci: Antka i Hanię. Ich życie toczyło się własnym rytmem, a ja miałam być tylko dodatkiem.
– A Magda… zgadza się na to? – zapytałam ostrożnie.
Paweł westchnął ciężko.
– To był jej pomysł.
Nie uwierzyłam mu wtedy. Magda nigdy nie była ze mną blisko. Zawsze trzymała dystans, jakby bała się, że naruszę jej porządek świata.
Przeprowadzka była szybka i bolesna. Sprzedałam mieszkanie – Paweł załatwił wszystko przez znajomego notariusza. Pieniądze przelałam na konto syna, bo „tak będzie bezpieczniej”. Wprowadziłam się do ich domu na obrzeżach Gdańska – nowoczesny bliźniak z ogrodem i białym płotem. Dostałam pokój na poddaszu. Był jasny, ale zimny. Pachniało farbą i nowością, a ja czułam się tam jak intruz.
Pierwsze dni były pełne napięcia. Magda chodziła spięta jak struna.
– Mamo, proszę cię, nie zostawiaj naczyń w zlewie – powiedziała pierwszego ranka, gdy zeszłam na śniadanie.
– Przepraszam, już sprzątam – odpowiedziałam pospiesznie.
– I nie dokładaj prania do naszej pralki bez pytania. Mam system.
Zacisnęłam zęby. System… Wszystko tu miało swój system: godziny posiłków, kąpieli dzieci, nawet podlewania kwiatów na tarasie.
Dzieci były miłe, ale wycofane. Antek miał dwanaście lat i całe dnie spędzał przed komputerem. Hania była młodsza o cztery lata i bała się spać sama w pokoju.
– Babciu, możesz ze mną posiedzieć? – zapytała pewnej nocy.
Usiadłam przy jej łóżku i zaczęłam opowiadać bajkę o złotej rybce, którą kiedyś wymyśliłam dla Pawła. Hania słuchała uważnie.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie.
– Mamo! – syknęła Magda. – Prosiłam cię, żebyś nie rozbudzała dzieci przed szkołą!
– Ale ona poprosiła…
– Proszę cię, nie rób tego więcej.
Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym.
Z czasem było tylko gorzej. Magda coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem zbędna.
– Mamo Pawła – mówiła do mnie przy dzieciach – czy możesz nie gotować dziś obiadu? Dzieci wolą moje spaghetti.
Paweł milczał. Czasem próbował mnie pocieszyć:
– Mamo, daj jej czas. To dla wszystkich nowe.
Ale ja widziałam: on też był zmęczony tym napięciem. Pracował długo, wracał późno. Wieczorami zamykał się z laptopem w gabinecie.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z jej matką przez telefon:
– Nie wiem już co robić… Ona wszędzie się wtrąca! Chciałam pomóc Pawłowi, a teraz czuję się jak służąca we własnym domu!
Zrobiło mi się niedobrze. Wyszłam do ogrodu i długo płakałam pod jabłonią. Czy naprawdę byłam dla nich ciężarem?
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w swoim pokoju albo wychodziłam na spacer do parku. Czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.
Któregoś popołudnia zadzwoniła do mnie córka – Marta.
– Mamo? Jak się czujesz?
Nie chciałam jej martwić.
– Dobrze… Wszystko w porządku.
Ale ona znała mnie za dobrze.
– Mamo… Przyjedź do mnie na kilka dni. Pogadamy jak dawniej.
Pojechałam do niej do Sopotu. Jej mieszkanie było małe i ciasne, ale pełne ciepła. Marta zrobiła herbatę z malinami i usiadłyśmy razem przy stole.
– Powiedz mi prawdę – poprosiła cicho.
Opowiedziałam jej wszystko: o systemach Magdy, o tym jak Paweł milczy, o tym jak bardzo tęsknię za dawnym życiem.
Marta przytuliła mnie mocno.
– Mamo… Ty nie jesteś obca. Oni po prostu nie potrafią cię docenić.
Zostałam u niej kilka dni i pierwszy raz od miesięcy poczułam się potrzebna. Pomogłam jej w kuchni, poszłyśmy razem na zakupy na rynek pod Halą Targową. Śmiałyśmy się z byle czego.
Gdy wróciłam do Pawła i Magdy, wszystko było jeszcze bardziej sztywne niż wcześniej. Magda nawet nie spojrzała mi w oczy podczas kolacji.
Wieczorem Paweł zapukał do mojego pokoju.
– Mamo… Magda mówi, że powinnaś trochę odpocząć od nas wszystkich. Może pojedziesz do Marty na dłużej?
Poczułam ukłucie w sercu tak ostre, że aż zabrakło mi tchu.
– Chcecie się mnie pozbyć? – zapytałam drżącym głosem.
Paweł spuścił głowę.
– Nie o to chodzi… Po prostu… Chcemy mieć trochę spokoju.
Spakowałam walizkę tej samej nocy. Marta przyjechała po mnie rano i zabrała do siebie.
Dziś mieszkam u córki w Sopocie. Nie mam własnego kąta ani wielkiego pokoju z widokiem na ogród – ale mam kogoś, kto codziennie pyta: „Mamo, jak się dziś czujesz?”.
Czasem patrzę przez okno na ludzi spieszących do pracy i zastanawiam się: kiedy stałam się obca dla własnej rodziny? Czy to ja zawiodłam jako matka? Czy może świat tak bardzo się zmienił?
A wy… czy też czuliście się kiedyś obcy wśród najbliższych?