Torebka, która zmieniła wszystko: przypadkowe spotkanie po rozwodzie i pustce
— Katarzyna, nie możesz tak wiecznie siedzieć sama w domu! — usłyszałam głos Magdy, kiedy już zbierałyśmy się do wyjścia z kawiarni. Uśmiechnęłam się blado, bo przecież nie miała pojęcia, jak bardzo nie chcę wracać do pustego mieszkania. Wszystkie moje przyjaciółki miały już swoje rodziny, dzieci, mężów. Tylko ja zostałam sama. Rozwód z Piotrem był jak zimny prysznic — nagły, bolesny i zostawił mnie z poczuciem winy oraz pustką, której nie potrafiłam niczym wypełnić.
Szłam powoli ulicą Marszałkowską, mijając rozświetlone witryny sklepów i pary trzymające się za ręce. Czułam się przezroczysta. W głowie wciąż słyszałam słowa Piotra z ostatniej kłótni: „Ty nigdy nie będziesz szczęśliwa, bo sama nie wiesz, czego chcesz”. Może miał rację? Może naprawdę nie wiedziałam? Próbowałam nie myśleć o tym, ale samotność była jak ciężar na piersi.
Nagle poczułam szarpnięcie. Ktoś potrącił mnie na chodniku. Torebka wypadła mi z ręki i rozsypały się z niej wszystkie drobiazgi: klucze, telefon, portfel, stara szminka. — Przepraszam! — usłyszałam męski głos. Spojrzałam w górę i zobaczyłam młodego mężczyznę w ciemnym płaszczu. Miał zmęczone oczy i lekko rozczochrane włosy. — Naprawdę przepraszam, nie zauważyłem pani… — zaczął zbierać moje rzeczy.
— Nic się nie stało — odpowiedziałam automatycznie, choć miałam ochotę wybuchnąć płaczem. To był tylko przypadek, a jednak poczułam się jeszcze bardziej bezradna niż zwykle.
— Proszę… — podał mi portfel i spojrzał na mnie uważnie. — Wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale coś mnie powstrzymało. Może to był sposób, w jaki patrzył — bez oceniania, bez litości. Po prostu ludzko.
— Nie bardzo — przyznałam cicho. — Ale to nie pańska wina.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Ludzie mijali nas obojętnie, spiesząc do swoich spraw. On jednak nie odszedł.
— Może… mogę pani jakoś pomóc? — zapytał niepewnie.
Zaśmiałam się gorzko. — Chyba tylko wtedy, jeśli potrafi pan cofnąć czas.
Uśmiechnął się lekko. — Niestety nie mam takiej mocy… Ale mogę pani postawić kawę? Chyba oboje tego teraz potrzebujemy.
Nie wiem dlaczego się zgodziłam. Może dlatego, że od dawna nikt nie zaproponował mi niczego bezinteresownie. Może dlatego, że bałam się wracać do pustego mieszkania i własnych myśli.
Usiedliśmy w małej kawiarni na rogu. Przedstawił się: Michał. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym — o pracy (on był grafikiem), o ulubionych filmach, o tym, jak trudno jest czasem zacząć od nowa. Opowiedziałam mu o rozwodzie, o tym, jak nagle wszystko straciło sens. Słuchał uważnie, nie przerywał.
— Wiesz… — powiedział nagle — ja też niedawno coś straciłem. Mój ojciec zmarł kilka miesięcy temu. Od tamtej pory wszystko wydaje się inne.
Zamilkliśmy na chwilę. Poczułam dziwną bliskość z tym obcym człowiekiem. Może dlatego, że oboje byliśmy trochę połamani przez życie.
Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, Michał zaproponował, że mnie odprowadzi. Szliśmy powoli przez nocną Warszawę. Po raz pierwszy od miesięcy czułam się mniej samotna.
Przed moją kamienicą zatrzymaliśmy się niezręcznie.
— Dziękuję za towarzystwo — powiedziałam cicho.
— To ja dziękuję… Za rozmowę. Dawno z nikim tak szczerze nie rozmawiałem.
Patrzył na mnie długo. Przez chwilę miałam ochotę go pocałować, ale powstrzymałam się. To było za wcześnie.
Weszłam do mieszkania i długo siedziałam w ciemności. Myślałam o Piotrze, o wszystkich latach spędzonych razem i o tym, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie miesiące. Czy naprawdę byłam tą samą osobą? Czy jeszcze potrafię zaufać komuś innemu?
Następnego dnia dostałam wiadomość od Michała: „Mam nadzieję, że dziś będzie lepszy dzień”. Uśmiechnęłam się do telefonu po raz pierwszy od dawna.
Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Nie było łatwo — ciągle miałam w głowie głos Piotra i własne lęki. Mama powtarzała mi przez telefon: „Kasia, nie pakuj się w nic nowego tak szybko”. Siostra była bardziej wyrozumiała: „Może właśnie tego ci trzeba?”.
Pewnego wieczoru Michał zaprosił mnie do siebie na kolację. Jego mieszkanie było pełne książek i starych zdjęć rodzinnych. Pokazał mi zdjęcie ojca: „Był moim bohaterem”.
Rozmawialiśmy długo o rodzinie, o tym, jak trudno jest czasem wybaczyć sobie błędy innych i własne porażki. Michał przyznał się do depresji po śmierci ojca; ja opowiedziałam mu o swoim poczuciu winy po rozwodzie.
— Wiesz… — powiedział cicho — czasem trzeba pozwolić sobie na smutek. Ale potem trzeba też pozwolić sobie na szczęście.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Nie wszystko układało się idealnie. Były dni, kiedy zamykałam się w sobie i nie odbierałam telefonu od Michała. Były kłótnie o drobiazgi: on chciał spędzać ze mną każdą wolną chwilę, ja potrzebowałam przestrzeni dla siebie. Czasem miałam wrażenie, że znów wszystko popsuję.
Pewnego dnia spotkałam Piotra na ulicy. Był z nową partnerką; wyglądał na szczęśliwego. Przeszliśmy obok siebie bez słowa, ale poczułam ukłucie żalu i… ulgę? Może to był znak, że mogę zamknąć ten rozdział?
Wieczorem zadzwoniła mama:
— Kasiu, jesteś szczęśliwa?
Zawahałam się.
— Nie wiem… Ale chyba jestem na dobrej drodze.
Czasem zastanawiam się, czy przypadkowe spotkania naprawdę mogą odmienić życie człowieka. Czy to los postawił Michała na mojej drodze? A może po prostu musiałam być gotowa otworzyć oczy na coś nowego?
Może każdy z nas nosi w sobie swoją pustkę i tylko czeka na kogoś, kto pomoże ją choć trochę wypełnić? Jak myślicie — czy warto ryzykować jeszcze raz?