„Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wynosi” – historia Magdy z Poznania o wyborze między matką a mężem
— Magda, nie możemy tak żyć! — głos Pawła odbił się echem od ścian naszego mieszkania, gdy po raz kolejny wróciłam ze szpitala z mamą. Była słaba, ledwo stała na nogach, a ja czułam, jak moje serce pęka z każdym jego słowem.
— Co masz na myśli? — zapytałam cicho, pomagając mamie usiąść na kanapie. Jej twarz była blada, oczy zamglone od leków i zmęczenia. Przez chwilę patrzyłam tylko na nią, próbując nie myśleć o tym, co zaraz usłyszę.
— Albo ona, albo ja. Nie będę mieszkał z twoją matką pod jednym dachem. Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wynosi do domu opieki. — Paweł mówił twardo, bez cienia współczucia. Jego słowa były jak zimny prysznic.
Zamarłam. W jednej chwili wszystko, co budowaliśmy przez lata — nasze małżeństwo, wspólne plany, nawet zwykłe wieczory przy herbacie — wydało mi się kruche jak porcelana. Mama spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Wiedziała, że jest ciężarem. Wiedziała też, że nie mam rodzeństwa, a tata zmarł kilka lat temu. Byłyśmy tylko we dwie.
— Magda… ja mogę wrócić do siebie… — wyszeptała mama, ściskając moją dłoń. — Nie chcę wam przeszkadzać.
— Mamo, przestań! — łzy napłynęły mi do oczu. — Potrzebujesz opieki. Nie zostawię cię samej.
Paweł przewrócił oczami i wyszedł do kuchni. Słyszałam, jak trzaska szafkami. Wiedziałam, że to nie pierwszy raz, kiedy daje mi do zrozumienia, że moja rodzina mu przeszkadza. Ale nigdy nie postawił sprawy tak jasno.
Wieczorem siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Mama już spała w moim pokoju — oddałam jej swoje łóżko, sama spałam na kanapie w salonie. Paweł patrzył na mnie zimno.
— Magda, ja nie żartuję. Albo twoja matka wraca do siebie i sprzedajemy jej mieszkanie na opiekunkę czy dom starców, albo… ja się wyprowadzam.
— To jest twoje rozwiązanie? — zapytałam z niedowierzaniem. — Po prostu ją wyrzucić?
— Nie wyrzucić! Zabezpieczyć ją finansowo i mieć święty spokój! Ile jeszcze będziemy tak żyć? Ja też mam prawo do normalnego życia!
Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Przez lata byłam dla Pawła wsparciem: gdy stracił pracę, gdy jego ojciec zachorował — jeździłam z nim do szpitala, gotowałam obiady dla całej jego rodziny. Teraz on nie potrafił wykazać się odrobiną empatii wobec mojej mamy.
Następne dni były koszmarem. W pracy nie mogłam się skupić — szefowa już zwróciła mi uwagę na błędy w raportach. Mama coraz częściej płakała po nocach, myśląc, że to przez nią nasze małżeństwo się rozpada. Paweł wracał coraz później do domu i coraz częściej spał na kanapie.
Pewnego wieczoru wróciłam wcześniej i usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:
— Tak, mama Magdy dalej u nas… Nie wiem ile jeszcze wytrzymam… Tak, mówiłem jej… No właśnie, ona zawsze wybiera rodzinę zamiast mnie…
Zamknęłam drzwi tak głośno, że aż podskoczył.
— Podsłuchujesz mnie teraz? — rzucił z wyrzutem.
— Nie muszę podsłuchiwać! Wszystko mówisz mi prosto w twarz! — krzyknęłam pierwszy raz od lat.
Mama wybiegła z pokoju przerażona.
— Proszę was… nie kłóćcie się przeze mnie…
Wtedy pękłam. Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać jak dziecko. Mama tuliła mnie do siebie, a Paweł stał w drzwiach z kamienną twarzą.
Przez kolejne dni milczeliśmy wszyscy. W pracy zaczęto plotkować, że coś jest ze mną nie tak. Przyjaciółki przestały dzwonić — chyba bały się mojej rozpaczy.
Pewnej nocy mama dostała ataku duszności. Zadzwoniłam po pogotowie. Paweł nawet nie wyszedł z sypialni. Stałam na klatce schodowej w piżamie i płakałam razem z mamą w karetce.
Wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i powiedziałam Pawłowi:
— Wyprowadzam się do mamy. Jeśli chcesz rozwodu — podpiszę wszystko bez słowa.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Naprawdę wybierasz ją?
— Nie wybieram nikogo przeciwko komuś. Wybieram siebie i to, co uważam za słuszne.
Wyprowadziłam się do mamy do jej starego mieszkania na Winogradach. Było ciasno i ciemno, ale czułam ulgę. Zaczęłyśmy żyć powoli od nowa: ja znalazłam pracę zdalną, żeby być przy niej cały czas; ona zaczęła chodzić na rehabilitację.
Paweł próbował jeszcze dzwonić — raz nawet przyszedł pod drzwi z kwiatami. Ale już nie potrafiłam mu zaufać.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko ci, którzy są z nami w dobrych chwilach. To ci, którzy zostają wtedy, gdy wszystko się wali.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można być szczęśliwym, gdy serce rozdziera lojalność wobec najbliższych? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a obowiązkiem?