W cieniu teściowej: Jak moje małżeństwo rozpadło się w imię „pomocy”
— Daria, czy ty naprawdę nie widzisz, że dziecko jest głodne? — głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć naczynia po śniadaniu. Mój synek, Staś, leżał w leżaczku i spokojnie ssał smoczek. — Karmiłam go godzinę temu, mamo — odpowiedziałam cicho, czując jak w gardle rośnie mi gula. — Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej — westchnęła teściowa, kręcąc głową z dezaprobatą.
To był dopiero początek. Kiedy Staś przyszedł na świat, byłam pewna, że razem z mężem, Pawłem, stworzymy szczęśliwą rodzinę. Ale już w pierwszym tygodniu po porodzie Paweł oznajmił mi, że jego mama zamieszka z nami na „kilka miesięcy”, żeby mi pomóc. Nie miałam siły protestować. Byłam wykończona, obolała i przerażona nową rolą matki.
Teściowa przyjechała z walizką i torbą pełną własnych garnków. Od razu przejęła kuchnię i salon, a ja poczułam się jak gość we własnym domu. — Daria, nie tak się prasuje dziecięce ubranka! — poprawiała mnie przy każdej okazji. — Daria, nie powinnaś tyle spać w dzień, dom sam się nie posprząta! — powtarzała, gdy próbowałam zdrzemnąć się razem ze Stasiem.
Paweł wracał z pracy coraz później. Gdy próbowałam mu powiedzieć, jak bardzo mnie to wszystko przytłacza, tylko wzruszał ramionami. — Przesadzasz. Mama chce dobrze. Poza tym dzięki niej masz czas dla siebie — mówił i siadał przed komputerem.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku z kubkiem zimnej herbaty i łzami w oczach. Staś spał obok mnie, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy usłyszałam rozmowę Pawła z jego mamą przez uchylone drzwi:
— Ona sobie nie radzi, mamo. Może faktycznie powinnaś tu zostać na dłużej…
— Pawełku, ja tylko chcę pomóc. Ale Daria jest taka… drażliwa.
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę byłam aż tak beznadziejna? Czy to możliwe, że wszyscy widzą we mnie nieudacznicę?
Z czasem teściowa zaczęła podejmować decyzje za mnie: co Staś ma jeść, kiedy spać, nawet jaką czapkę założyć na spacer. Gdy próbowałam się sprzeciwić, Paweł stawał po jej stronie. — Mama wychowała troje dzieci, wie co robi — powtarzał.
Pewnego dnia podczas obiadu Staś zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i zaczęłam kołysać.
— Daj mi go! — teściowa wyrwała mi synka z ramion.
— Proszę, zostaw go! — krzyknęłam rozpaczliwie.
Paweł spojrzał na mnie z pogardą:
— Przestań się wygłupiać! Mama tylko pomaga!
Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Zaczęłam unikać własnego domu. Chodziłam na długie spacery ze Stasiem po parku, nawet gdy padało. Tam mogłam oddychać pełną piersią i choć przez chwilę poczuć się wolna.
Przyjaciółki pytały: — Dlaczego pozwalasz jej sobą rządzić? Dlaczego Paweł cię nie wspiera?
Nie umiałam odpowiedzieć. Może dlatego, że sama już nie wierzyłam w siebie? Może dlatego, że bałam się zostać sama?
Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę teściowej przez telefon:
— Ona jest taka słaba… Nie wiem, jak Paweł z nią wytrzymuje. Ja bym już dawno odeszła.
Coś we mnie pękło. W nocy spakowałam kilka rzeczy dla siebie i Stasia. Rano zostawiłam Pawłowi kartkę: „Nie mogę tak żyć. Potrzebuję szacunku i wsparcia.”
Zamieszkałam u mojej mamy w małym mieszkaniu na Pradze. Było ciasno i skromnie, ale po raz pierwszy od miesięcy czułam się bezpieczna. Paweł dzwonił kilka razy dziennie:
— Wróć do domu! Mama już nie będzie się wtrącać!
Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Zbyt długo pozwalałam innym decydować o moim życiu.
Dziś Staś ma dwa lata. Jest pogodnym chłopcem i moim największym szczęściem. Z Pawłem widujemy się rzadko; nasze rozmowy są chłodne i rzeczowe. Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej… Czy gdybym była silniejsza albo bardziej asertywna, nasze małżeństwo by przetrwało?
Ale czy naprawdę warto poświęcać siebie w imię cudzej „pomocy”? Czy ktoś z Was też musiał wybierać między rodziną a własnym spokojem?