Rodzona siostra? Dzięki, wystarczy…
– Nie otworzę ci, Marto. Nie dzisiaj. Nie jutro. Może już nigdy – powiedziałam do siebie, patrząc przez wizjer na jej sylwetkę stojącą pod moimi drzwiami. Stała tam znowu, z tą samą miną pełną pretensji i oczekiwań, z torbą na ramieniu i telefonem w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę otworzyć, przytulić ją jak dawniej, kiedy byłyśmy dziećmi i świat wydawał się prostszy. Ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam.
Marta była moją starszą siostrą. Zawsze była silniejsza, głośniejsza, bardziej przebojowa. Ja – Ania – byłam tą cichszą, tą, która sprzątała po jej imprezach, tłumaczyła się mamie za jej wybryki, tą, która zawsze musiała być odpowiedzialna. Kiedyś myślałam, że to normalne – w końcu rodzina to rodzina. Ale z czasem zaczęłam się dusić.
Wszystko zaczęło się na dobre trzy lata temu, kiedy Marta rozwiodła się z mężem. Wtedy jej świat się zawalił – przynajmniej tak twierdziła. Przyszła do mnie z walizką i łzami w oczach. „Nie mam dokąd pójść” – powiedziała. Otworzyłam drzwi bez wahania. Przez pierwsze tygodnie gotowałam jej obiady, słuchałam godzinnych monologów o tym, jak bardzo ją skrzywdzono, jak życie jest niesprawiedliwe. Pocieszałam ją, choć sama byłam wtedy świeżo po porodzie i ledwo trzymałam się na nogach.
Mój mąż, Tomek, patrzył na to wszystko z rosnącym niepokojem. „Ania, ona cię wykorzystuje” – mówił cicho wieczorami, kiedy Marta już spała na kanapie w salonie. „Nie widzisz tego?” – pytał. Widziałam. Ale przecież to moja siostra.
Z czasem Marta zaczęła traktować mój dom jak hotel. Zostawiała bałagan, nie dokładała się do rachunków, a kiedy prosiłam ją o pomoc przy dziecku, przewracała oczami. „Nie po to tu przyszłam” – rzucała z irytacją. Zaczęła przynosić do domu obcych ludzi – swoich nowych znajomych z pracy czy przypadkowych adoratorów poznanych na Tinderze. Czułam się coraz bardziej obca we własnym mieszkaniu.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle i zastałam Martę siedzącą przy stole z moim synkiem na kolanach i kieliszkiem wina w ręku. Dziecko płakało, a ona krzyczała do telefonu na swojego byłego męża. „Marta! Co ty wyprawiasz?!” – wybuchłam. Spojrzała na mnie z pogardą: „Nie przesadzaj, Anka. Trochę luzu by ci się przydało”.
To był pierwszy raz, kiedy poczułam do niej prawdziwą złość. Przez kolejne tygodnie napięcie rosło. Kłóciłyśmy się o wszystko: o pieniądze, o wychowanie dziecka, o to, kto ma prawo do ciszy w domu po godzinie dwudziestej drugiej. Marta coraz częściej znikała na całe noce, a ja zostawałam sama z obowiązkami.
W końcu Tomek postawił sprawę jasno: „Albo ona się wyprowadza, albo ja”. Wtedy po raz pierwszy poczułam strach – że mogę stracić rodzinę przez własną siostrę. Usiadłam z Martą przy kuchennym stole i powiedziałam: „Musisz znaleźć sobie inne miejsce. Nie dam już rady”.
Wybuchła płaczem i oskarżeniami: „Zawsze byłaś egoistką! Myślisz tylko o sobie! Gdyby nie ja, nie miałabyś odwagi wyjść z domu!” Krzyczałyśmy na siebie jak obce kobiety. W końcu spakowała rzeczy i wyszła trzaskając drzwiami.
Myślałam, że to koniec. Ale wtedy zaczęły się telefony – najpierw codziennie, potem co kilka dni. Wiadomości pełne wyrzutów: „Jak mogłaś?”, „Jesteś potworem”, „Zdradziłaś własną siostrę”. Próbowałam tłumaczyć – bez skutku.
Minęły miesiące. Marta pojawiała się pod moimi drzwiami coraz rzadziej, aż w końcu przestała przychodzić wcale. Przestała dzwonić, pisać, nawet nasza mama przestała pytać o nią przy świątecznym stole. Zapanowała cisza – ciężka i lepka jak mgła.
Przez długi czas czułam ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy można odciąć własną siostrę tylko dlatego, że jest toksyczna? A może powinnam była być silniejsza?
Czasem łapię się na tym, że patrzę przez okno i wypatruję jej sylwetki na ulicy. Czasem śni mi się nasz dom rodzinny – dwie dziewczynki bawiące się w ogrodzie pod czujnym okiem mamy. Ale potem wracam do rzeczywistości: do mojego spokojnego domu, do synka śmiejącego się w kuchni i męża obejmującego mnie wieczorem.
Może jestem egoistką. Może jestem potworem – jak twierdzi Marta. Ale czy naprawdę każda rodzina jest warta tego, by poświęcić dla niej własne szczęście?
Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym bez własnej siostry? Czy to ja zawiodłam ją… czy ona mnie?