Zostawił klucze na parapecie i wyszedł bez słowa. Rano zobaczyłam pustą połowę naszej szafy – historia o rozstaniu, które zmienia wszystko
Zostawił klucze na parapecie i wyszedł bez słowa. Usłyszałam tylko krótki zgrzyt zamka, jakby ktoś zamykał nie drzwi, ale rozdział. Nie pobiegłam, nie krzyczałam za nim – odłożyłam książkę grzbietem do góry, żeby nie zgubić strony, i poszłam spać, jak się idzie spać po nagłej awarii prądu: w pół kroku, z latarką w sercu.
Rano zobaczyłam pustą połowę naszej szafy. Jego koszule, te, które zawsze prasowałam w niedzielę wieczorem, zniknęły. Na półce został tylko zapomniany sweter w kratę i stara para trampek. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz wróci z pracy, rzuci klucze na stół i powie: „Anka, co na obiad?” Ale w mieszkaniu było cicho. Nawet zegar na ścianie tykał jakby ciszej.
Przez pierwsze godziny chodziłam po domu bez celu. Otwierałam szafki, zaglądałam do lodówki, jakby tam mogła kryć się odpowiedź. W końcu zadzwoniła mama.
– Aniu, wszystko w porządku? – zapytała od razu, jakby coś przeczuwała.
Chciałam powiedzieć: „Tak, mamo, wszystko świetnie”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zamiast tego usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
– On odszedł – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Mama zawsze była silna, ale teraz nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu usłyszałam:
– Przyjedź do nas na kilka dni. Nie powinnaś być sama.
Ale nie pojechałam. Zostałam w naszym mieszkaniu, bo chciałam zrozumieć. Przez kolejne dni analizowałam każdy szczegół ostatnich miesięcy. Czy coś przeoczyłam? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Przypominałam sobie nasze kłótnie o drobiazgi – o to, że znowu zostawił skarpetki na podłodze, że nie wyniósł śmieci. Ale przecież każda para się kłóci.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. W głowie słyszałam jego głos:
– Anka, nie przesadzaj. Przecież cię kocham.
Ale czy naprawdę mnie kochał? Czy może już wtedy miał kogoś innego? Zaczęłam przeglądać jego stare wiadomości na komputerze. Znalazłam kilka rozmów z jakąś Martą. Nic jednoznacznego, ale wystarczyło, by zasiać we mnie niepokój.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego siostra, Kasia.
– Anka, wiem, że to trudne… Ale Bartek… On od dawna był nieszczęśliwy. Mówił mi, że się dusisz w tym mieszkaniu, że chcesz czegoś więcej.
Zatkało mnie. To ja się dusiłam? To ja chciałam czegoś więcej? Przecież to on zawsze narzekał na pracę, na życie w Warszawie. Ja byłam gotowa walczyć o nas do końca.
Tego wieczoru zadzwonił Bartek. Po raz pierwszy od tamtej nocy.
– Anka… – zaczął cicho. – Przepraszam. Nie umiałem inaczej.
– Dlaczego? – zapytałam tylko.
– Bo już dawno przestaliśmy być szczęśliwi. Ty żyjesz książkami i marzeniami, ja… ja chcę czegoś prostszego. Kogoś prostszego.
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę byłam aż tak trudna do kochania?
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak łatwo można przestać być czyimś domem. Jak szybko ktoś może spakować swoje życie do walizki i zostawić cię z pustą szafą i jeszcze bardziej pustym sercem.
Minęły tygodnie. Przestałam czekać na jego powrót. Zaczęłam wychodzić z domu – najpierw do sklepu za rogiem, potem na dłuższe spacery po parku Skaryszewskim. Spotkałam się z Magdą, moją przyjaciółką ze studiów.
– Anka, musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała stanowczo. – Bartek nie był wart twoich łez.
Ale czy to naprawdę takie proste? Każdy kąt tego mieszkania przypominał mi o nim: kubek z napisem „Najlepszy chłopak”, zdjęcie znad morza schowane w szufladzie, nawet zapach jego perfum unoszący się jeszcze w łazience.
Pewnej nocy obudził mnie hałas za ścianą – sąsiadka kłóciła się ze swoim mężem. Słyszałam ich krzyki i płacz dziecka. Pomyślałam wtedy: może lepiej być samą niż tkwić w czymś tylko dlatego, że tak wypada?
Zaczęłam pisać dziennik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli: o stracie, o nadziei, o tym, co chciałabym jeszcze przeżyć. Z czasem ból zelżał. Zaczęłam dostrzegać drobne radości – smak świeżo parzonej kawy rano, śmiech dzieci bawiących się pod blokiem, zapach deszczu na rozgrzanym asfalcie.
Mama odwiedziła mnie któregoś weekendu.
– Aniu… Jesteś silniejsza niż myślisz – powiedziała cicho, przytulając mnie mocno.
Może miała rację? Może czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc wrócić do siebie?
Dziś patrzę na pustą połowę szafy już bez łez w oczach. To miejsce na nowe rzeczy – może kiedyś ktoś je zapełni. A może nauczę się być szczęśliwa sama ze sobą?
Czy można jeszcze zaufać po takim rozstaniu? Czy warto otworzyć serce na nowo? Co wy byście zrobili na moim miejscu?