List, który roztrzaskał moje życie: Kiedy własna mama żąda alimentów od córki
— Nie wierzę… — szepnęłam, patrząc na biały kopertę z urzędowym stemplem. Moje dłonie drżały, a serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka, że to nie do mnie. Ale na kopercie widniało moje imię: Anna Kowalczyk. List od mamy. Od tej samej kobiety, która zniknęła z mojego życia dziesięć lat temu, zostawiając mnie z ojcem i jego nową rodziną.
Otworzyłam kopertę. Słowa były krótkie, zimne, urzędowe: „Wnoszę o zasądzenie alimentów od córki Anny Kowalczyk na rzecz matki Barbary Kowalczyk.” Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przecież mama zawsze powtarzała, że dzieci są dla niej wszystkim. A teraz… teraz żąda ode mnie pieniędzy? Po tylu latach ciszy?
Wróciłam myślami do dzieciństwa. Mama była ciepła, ale słaba. Ojciec pił, a ona znikała na całe noce. Często zostawiała mnie samą w mieszkaniu na Pradze, z kluczem na szyi i pustą lodówką. Kiedy miałam trzynaście lat, wyprowadziła się na stałe. Zostawiła mi tylko kartkę: „Muszę zacząć nowe życie. Przepraszam.”
Od tamtej pory nie widziałyśmy się ani razu. Próbowałam ją znaleźć, napisać, zadzwonić – bez skutku. W końcu pogodziłam się z tym, że nie mam matki. Zbudowałam własne życie: studia, praca w księgowości, wynajęte mieszkanie na Ochocie. Związek z Michałem – stabilny, choć bez fajerwerków. Myślałam, że przeszłość mam już za sobą.
Aż do tego listu.
— Co się stało? — Michał wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z troską.
— Mama… żąda ode mnie alimentów — powiedziałam cicho.
— Jak to? Przecież nie macie kontaktu od lat!
— Właśnie dlatego to takie absurdalne.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy powinnam jej pomóc? Czy jestem jej coś winna? Przecież to ona mnie zostawiła! A może jest naprawdę w potrzebie? Może jest chora?
Postanowiłam zadzwonić do cioci Ewy, siostry mamy.
— Aniu… — westchnęła ciocia, gdy usłyszała mój głos. — Wiedziałam, że kiedyś się odezwiesz.
— Co się dzieje z mamą?
— Barbara jest w kiepskim stanie. Straciła pracę, ma długi. Ale wiesz… ona zawsze była dumna. Nie chciała prosić o pomoc.
— A teraz pozywa własną córkę?
— Nie oceniaj jej zbyt surowo. Życie ją złamało.
Poczułam gniew i żal jednocześnie. Przecież mnie też życie nie oszczędzało! Musiałam dorosnąć szybciej niż inni. Sama płaciłam za studia, sama wynajmowałam mieszkanie. Nikt mi nie pomagał.
Kiedy przyszło wezwanie do sądu, poczułam się jak bohaterka kiepskiego serialu. Siedziałam na ławce przed salą rozpraw i patrzyłam na drzwi, za którymi miała pojawić się mama. Bałam się jej spojrzenia.
W końcu weszła – postarzała, przygarbiona, z siwymi włosami splecionymi w warkocz. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach zobaczyłam wstyd i strach.
— Aniu… — zaczęła cicho po rozprawie.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytałam drżącym głosem.
— Nie miałam wyjścia. Straciłam wszystko… — spuściła wzrok.
— A ja? Myślisz, że ja miałam łatwo? Że dorastanie bez matki to była bajka?
— Wiem… Przepraszam cię za wszystko.
Chciałam ją przytulić i jednocześnie uderzyć. Tyle lat czekałam na te słowa – a teraz brzmiały jak puste frazesy.
Sąd przyznał jej alimenty – niewielką kwotę miesięcznie. Wyszłam z sądu roztrzęsiona i upokorzona. Michał próbował mnie pocieszyć:
— To nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Ale ja czułam się winna. I zdradzona.
Mama zaczęła pisać do mnie listy – najpierw oficjalne, potem coraz bardziej osobiste. Opowiadała o swoim życiu po rozstaniu z ojcem: o samotności, o pracy w sklepie spożywczym na Bielanach, o chorobie serca. Pisała o tym, jak bardzo żałuje swoich decyzji.
Nie potrafiłam jej wybaczyć. Ale nie potrafiłam też jej nienawidzić.
Któregoś dnia zadzwoniła ciocia Ewa:
— Aniu… Mama jest w szpitalu. Chyba powinnaś przyjechać.
Pojechałam tam z duszą na ramieniu. Mama leżała blada i słaba na szpitalnym łóżku.
— Dziękuję ci — wyszeptała ledwo słyszalnie — za wszystko…
Patrzyłam na nią i czułam tylko pustkę.
Dziś płacę te alimenty co miesiąc – jak podatek od przeszłości, której nigdy nie chciałam mieć. Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jesteśmy dziećmi tylko po to, by spłacać długi naszych rodziców? Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy lojalność wobec rodziny zawsze powinna być ważniejsza niż własne rany?