Wakacje, których nie było – czyli jak kredyt i rodzina mogą zniszczyć marzenia

Już w progu poczułam, że coś jest nie tak – zapach obcego dymu papierosowego w naszym świeżo wyremontowanym mieszkaniu uderzył mnie jak policzek. Zatrzymałam się na chwilę, ściskając klamkę, a potem weszłam do środka. W salonie siedziała moja teściowa, pani Halina, z papierosem w ręku, a obok niej mój mąż, Tomek, z miną winowajcy.

– Mamo, przecież prosiłam, żeby nie palić w domu! – wybuchłam, czując jak narasta we mnie złość i bezsilność.

Halina tylko wzruszyła ramionami. – Przepraszam, ale musiałam się uspokoić. Tomek mi powiedział o waszych planach na wakacje. Myślałam, że może się dołączę.

Wtedy zrozumiałam, że to nie będzie zwykły dzień. To miał być początek naszych pierwszych wspólnych wakacji od lat – tylko ja, Tomek i nasza córka Zosia. Po miesiącach harówki, pożyczkach i wieczornych kłótniach o pieniądze, marzyłam o tym wyjeździe jak o wybawieniu. Ale już wiedziałam, że coś się zmieniło.

Usiadłam ciężko na kanapie. – Tomek, możesz mi wyjaśnić?

Mój mąż spuścił wzrok. – Mama ma problemy z sercem. Lekarz zalecił jej odpoczynek. Pomyślałem… może pojedzie z nami nad morze? – powiedział cicho.

Zacisnęłam pięści. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze plany na długie spacery po plaży, wieczorne rozmowy przy winie, Zosia bawiąca się w piasku. Wszystko to nagle wydało się nierealne.

– A kto za to zapłaci? – zapytałam ostro. – Ledwo spłacamy raty kredytu! Mieliśmy odłożyć na ten wyjazd przez cały rok!

Halina spojrzała na mnie z wyrzutem. – Dziecko, rodzina jest najważniejsza. Zawsze możesz zarobić więcej pieniędzy, ale matki nie odzyskasz.

Poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak dym papierosowy unoszący się w powietrzu. Tomek unikał rozmów, Zosia pytała, dlaczego babcia z nami zamieszkała na kilka dni przed wyjazdem. Ja próbowałam nie wybuchnąć przy każdym kolejnym rachunku za prąd czy gaz.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Spakowałam walizki, starając się nie patrzeć na Halinę, która narzekała na ból nóg i marudziła, że nie ma odpowiednich butów na plażę. W samochodzie panowała cisza. Zosia próbowała rozładować napięcie śpiewając piosenki z przedszkola, ale nikt jej nie wtórował.

Nad morzem pogoda była kapryśna – jak nasze nastroje. Każdy dzień zaczynał się od kłótni o śniadanie: Halina chciała jajecznicę na boczku, ja wolałam coś lekkiego dla Zosi. Potem były spory o to, kto gdzie śpi, kto płaci za lody i czy można zostawić Zosię pod opieką babci choć na godzinę.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Tomkiem na tarasie pensjonatu. Siedziałam skulona pod kocem, patrząc na rozświetlone okna innych pokoi.

– Tomek… Czy ty naprawdę myślisz, że to są wakacje? – zapytałam cicho.

Westchnął ciężko. – Nie wiem już nic. Chciałem dobrze… Mama jest sama od śmierci taty. Bałem się jej odmówić.

– A mnie? Mnie też się boisz odmówić? – głos mi się załamał.

Nie odpowiedział. Wrócił do pokoju, zostawiając mnie samą z myślami i łzami w oczach.

Ostatniego dnia pobytu Halina dostała ataku duszności. Musieliśmy wezwać karetkę. Zosia płakała przerażona, ja próbowałam zachować zimną krew. W szpitalu lekarz powiedział mi wprost:

– Proszę pani, państwa teściowa powinna być pod stałą opieką kardiologa i raczej nie powinna podróżować.

Patrzyłam na Tomka z wyrzutem. On tylko rozkładał ręce.

Po powrocie do Warszawy wszystko się zmieniło. Halina zamieszkała z nami na stałe „na czas rekonwalescencji”. Nasze mieszkanie stało się polem bitwy: o ciszę, o telewizor, o to kto sprząta łazienkę i kto płaci za leki.

Kredyt hipoteczny wisiał nad nami jak miecz Damoklesa. Każda rata bolała bardziej niż poprzednia. Tomek zaczął brać nadgodziny w pracy, ja wróciłam do korepetycji po godzinach nauczycielskiej pracy w szkole podstawowej.

Zosia coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Pewnego dnia usłyszałam jej rozmowę przez telefon:

– Nie lubię już wakacji… Babcia ciągle krzyczy na mamę i tatę… Chciałabym pojechać gdzieś sama…

Serce mi pękło.

Wieczorem usiadłam przy stole z Tomkiem.

– Tak dalej być nie może – powiedziałam stanowczo. – Albo znajdziemy dla twojej mamy opiekunkę i wróci do siebie, albo… albo ja nie dam rady dłużej tak żyć.

Tomek milczał długo.

– Wiem… Ale co ludzie powiedzą? Co rodzina powie? Że zostawiliśmy mamę samą?

– A co powie nasza córka za kilka lat? Że rodzice poświęcili wszystko dla babci i zapomnieli o niej?

To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Ale musiałam postawić granicę.

Dziś Halina ma opiekunkę i wróciła do swojego mieszkania. My z Tomkiem próbujemy odbudować to, co zostało z naszych marzeń o rodzinie i spokoju. Kredyt nadal spędza mi sen z powiek, ale przynajmniej znów mogę oddychać we własnym domu.

Czasem patrzę na zdjęcia znad morza i zastanawiam się: czy można mieć wszystko? Czy da się pogodzić lojalność wobec rodziny z własnym szczęściem? Może trzeba nauczyć się wybierać… Ale czy ktoś z was wie, jak wybrać dobrze?