Gorzka cena wyjazdu: Historia matki i córki rozdzielonych przez życie

– Mamo, dlaczego wtedy wyjechałaś? – głos Natalii drżał, a jej oczy płonęły gniewem i żalem. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, tej samej, w której kiedyś razem piekłyśmy szarlotkę. Teraz między nami była przepaść, której nie potrafiłam zasypać.

W głowie miałam tysiące odpowiedzi, ale żadna nie wydawała się wystarczająca. Przecież nie wyjechałam dla siebie. Wyjechałam dla niej. Ale czy ona kiedykolwiek to zrozumie?

Pamiętam tamten dzień, jakby to było wczoraj. Natalia miała dwanaście lat, a ja czułam się jak najgorsza matka na świecie. Siedziała na łóżku w swoim pokoju, z podkulonymi nogami i zaciśniętymi pięściami.

– Nie chcę, żebyś jechała! – krzyczała wtedy. – Zostawiasz mnie!

Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że nie mam wyboru. Mój mąż, Andrzej, stracił pracę w fabryce. Z dnia na dzień zostaliśmy bez środków do życia. Kredyt na mieszkanie wisiał nad nami jak wyrok. W sklepach coraz częściej zostawiałam puste koszyki, bo nie starczało nawet na chleb.

– Muszę jechać – tłumaczyłam jej cicho. – Inaczej nie damy rady.

Ale ona już mnie nie słuchała. W jej oczach byłam zdrajczynią.

Wyjazd do Niemiec był jak skok w przepaść. Zostawiłam wszystko: dom, rodzinę, przyjaciół. Przez pierwsze tygodnie płakałam każdej nocy w wynajmowanym pokoju u pani Gertrudy w Monachium. Pracowałam po dwanaście godzin dziennie jako opiekunka starszej pani. Bolały mnie ręce, bolało serce.

Każdego wieczoru dzwoniłam do domu. Natalia odbierała rzadko. Najczęściej rozmawiałam z Andrzejem.

– Jak ona? – pytałam szeptem.
– Zamknięta w sobie – odpowiadał krótko.

Wysyłałam pieniądze, paczki ze słodyczami i ubraniami. Myślałam, że to wystarczy. Że kiedy wrócę, wszystko wróci do normy.

Ale czas płynął. Z roku na rok Natalia coraz bardziej oddalała się ode mnie. Gdy przyjeżdżałam na święta, patrzyła na mnie obojętnie. Nie chciała rozmawiać o szkole, o przyjaciółkach, o chłopakach. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia znalazłam jej pamiętnik pod poduszką. Przeczytałam kilka zdań i poczułam, jak łzy ciekną mi po policzkach:

„Mama jest tylko głosem w telefonie. Nie wiem już, czy ją kocham.”

Zamknęłam zeszyt i schowałam go z powrotem. Nie miałam prawa czytać jej myśli, ale te słowa bolały bardziej niż wszystko inne.

Andrzej próbował być ojcem i matką jednocześnie, ale sam był zagubiony. Zaczął pić. Coraz częściej wracał do domu późno i śmierdział wódką.

– To przez ciebie! – wykrzyczał mi kiedyś przez telefon. – Gdybyś tu była…

Czułam się winna wszystkiemu: jego piciu, smutkowi Natalii, własnej samotności.

Po pięciu latach wróciłam do Polski na stałe. Myślałam naiwnie, że wszystko da się naprawić.

– Cześć – powiedziałam niepewnie przekraczając próg mieszkania.
Natalia spojrzała na mnie chłodno:
– Po co wróciłaś?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Próbowałam odbudować naszą relację. Zapisywałam się na warsztaty dla rodziców, czytałam poradniki psychologiczne. Ale Natalia była już dorosłą kobietą z własnym życiem i własnymi ranami.

Kiedyś usłyszałam przez przypadek jej rozmowę z przyjaciółką:
– Moja matka? Dla niej ważniejsze były pieniądze niż ja.

Te słowa rozdzierały mnie od środka.

Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać coraz rzadziej. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. W powietrzu wisiało napięcie.
– Wiesz, że robiłam to dla ciebie? – zapytałam cicho.
– Nie prosiłam cię o to – odpowiedziała zimno.
– Chciałam ci dać lepsze życie…
– Ale nie chciałam lepszego życia bez ciebie!

Zabrakło mi słów.

Czasem myślę o tych wszystkich latach spędzonych w Niemczech. O samotnych świętach, o tęsknocie za domem, o tym, jak bardzo chciałam wrócić do Polski i przytulić córkę. Ale kiedy wróciłam, ona już nie była tą samą dziewczynką.

Andrzej odszedł kilka lat temu. Umarł samotnie w szpitalu po kolejnym zawale. Natalia obwiniała mnie nawet za to.

Dziś mieszkam sama w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Natalia odwiedza mnie rzadko – czasem na święta, czasem z okazji moich urodzin. Rozmawiamy o pogodzie, o pracy, o niczym ważnym.

Czasem patrzę na jej zdjęcia z dzieciństwa i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy mogłam zostać i pozwolić nam wszystkim pogrążyć się w biedzie? Czy wtedy byłaby szczęśliwsza?

Wiem jedno: każda decyzja ma swoją cenę. Moja była wysoka – zapłaciłyśmy za nią miłością i bliskością.

Dziś siedzę przy kuchennym stole i słyszę echo dawnych rozmów:
– Mamo…
Ale to tylko wspomnienie.

Czy można odzyskać utracony czas? Czy wybaczenie jest możliwe po tylu latach ciszy i żalu? Może ktoś z was zna odpowiedź…