„Daj mi spokój, tato!” – Historia o ojcu i synu, których rozdzieliły pieniądze
– Daj mi spokój, tato! – wykrzyczał Bartek, trzaskając drzwiami mojego gabinetu. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałem tylko echo jego kroków na schodach i ciszę, która nagle stała się nieznośna. Przez chwilę siedziałem w fotelu, patrząc na stare zdjęcie naszej rodziny stojące na biurku. Uśmiechnięty Bartek z pierwszego dnia szkoły, ja z dumą trzymający go za ramię. Gdzie podział się tamten chłopiec? Gdzie podział się mój syn?
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, choć może powinienem powiedzieć: wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. Może wtedy, gdy po śmierci żony rzuciłem się w wir pracy, żeby nie czuć bólu. Może wtedy, gdy Bartek dorastał w cieniu mojego sukcesu i pieniędzy, których nigdy nie brakowało, ale których nigdy nie potrafiłem zamienić na czas spędzony razem.
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Bartek dzwonił rzadko, zwykle wtedy, gdy czegoś potrzebował. Tym razem jednak jego głos był inny – napięty, niemal błagalny.
– Tato… musimy pogadać. To ważne.
– Co się stało? – zapytałem od razu zaniepokojony.
– Możesz pożyczyć mi trochę pieniędzy? Mam kłopoty…
To był początek końca. Zgodziłem się bez wahania – jak zawsze. Przelałem mu pieniądze i nawet nie zapytałem, na co są potrzebne. Może właśnie wtedy powinienem był zapytać. Może powinienem był pojechać do niego do Warszawy i zobaczyć na własne oczy, co się dzieje.
Zamiast tego siedziałem w swoim domu pod Krakowem i próbowałem przekonać siebie, że wszystko jest w porządku. Ale nie było.
Bartek zaczął dzwonić coraz częściej. Każda rozmowa była krótsza, bardziej nerwowa. Pieniądze znikały z mojego konta szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. W końcu przestałem spać spokojnie. Zacząłem podejrzewać najgorsze – hazard? Długi? Może narkotyki?
Pewnego dnia postanowiłem pojechać do Bartka bez zapowiedzi. Zastałem go w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze – brudnym, z pustymi butelkami po piwie na stole i stertą nieotwartych listów na komodzie.
– Co tu robisz? – zapytał z wyrzutem.
– Chciałem cię zobaczyć. Porozmawiać.
– Nie trzeba było przyjeżdżać. Wszystko jest pod kontrolą.
Ale widziałem w jego oczach strach i wstyd. Próbowałem go objąć, ale odsunął się ode mnie jak od obcego.
– Bartek… powiedz mi prawdę. W co się wpakowałeś?
– To nie twoja sprawa! – krzyknął. – Zawsze myślisz, że wszystko możesz załatwić pieniędzmi!
Zaniemówiłem. Może miał rację? Może przez lata nauczyłem go tylko jednego: że wszystko można kupić lub spłacić.
Wróciłem do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne tygodnie nasze rozmowy były coraz rzadsze i coraz bardziej pełne pretensji. Bartek miał do mnie żal o wszystko: o to, że nie byłem przy nim po śmierci mamy, o to, że zawsze byłem zajęty pracą, o to, że próbuję kupić jego miłość przelewami na konto.
A ja… ja miałem żal do niego, że nie potrafi docenić tego, co dla niego robię. Że nie widzi mojego strachu o niego. Że nie rozumie, jak bardzo go kocham.
W końcu przyszedł ten dzień – dzień, w którym Bartek wykrzyczał mi prosto w twarz wszystko to, czego bał się powiedzieć przez lata.
– Nigdy cię nie było! Nigdy mnie nie słuchałeś! Myślisz, że jak dasz mi pieniądze, to wszystko będzie dobrze?!
Stałem przed nim bezradny jak dziecko. Chciałem go przytulić, przeprosić za wszystko… ale on już wychodził z domu.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Nie odezwał się ani razu. Każdego dnia patrzę na jego zdjęcie i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś wróci. Czy jeszcze kiedyś będziemy mogli usiąść razem przy stole i porozmawiać jak ojciec z synem.
Czasem łapię się na tym, że wykręcam jego numer i zaraz odkładam telefon z powrotem. Boję się usłyszeć w słuchawce ciszę albo – co gorsza – chłodny głos obcego człowieka.
W pracy już dawno przestałem być tym pewnym siebie dyrektorem banku, którego wszyscy szanowali. Koledzy pytają mnie czasem: „Co u Bartka?” Uśmiecham się wtedy sztucznie i mówię: „Wszystko dobrze” – bo przecież nikt nie chce słuchać o tym, jak bardzo boli samotność.
Ostatnio spotkałem sąsiadkę, panią Zofię. Zapytała mnie: „Panie Andrzeju, dlaczego tak pan posmutniał?” Nie potrafiłem jej odpowiedzieć.
Wieczorami siadam w ogrodzie i myślę o tym wszystkim, co mogłem zrobić inaczej. Może gdybym częściej z nim rozmawiał? Może gdybym potrafił okazać mu więcej czułości? Może gdybym był mniej surowy?
Czasami słyszę w głowie głos żony: „Nie da się cofnąć czasu, Andrzeju. Możesz tylko spróbować naprawić to, co jeszcze zostało”.
Ale jak naprawić coś, co jest już tak bardzo zepsute?
Dziś znów próbowałem zadzwonić do Bartka. Po kilku sygnałach usłyszałem automatyczną sekretarkę: „Nie mogę teraz odebrać telefonu”. Zostawiłem wiadomość:
– Bartek… to ja, tata. Chciałem tylko powiedzieć… że cię kocham. I że czekam na ciebie. Zawsze będę czekał.
Odkładam telefon i czuję łzy na policzkach. Nie wiem już, czy jestem bardziej zły na siebie czy na niego. Nie wiem nawet, czy jeszcze mamy szansę być rodziną.
Może ktoś z was wie: czy można jeszcze odbudować to, co zostało zniszczone przez lata milczenia i pieniędzy? Czy jest jeszcze nadzieja dla ojca i syna?
Czy naprawdę wszystko można kupić… oprócz miłości?