Kiedy rachunek za wesele zniszczył nasze marzenia: prawda, która wyszła na jaw noc przed ślubem

– Mamo, nie rozumiem, jak mogliście to ukrywać! – krzyknęłam przez łzy, patrząc na moją przyszłą teściową, która siedziała skulona przy kuchennym stole. Była noc przed moim ślubem, a ja zamiast czuć radość i podekscytowanie, czułam tylko pustkę i wściekłość.

Wszystko zaczęło się od telefonu. Siedziałam z Pawłem w naszym wynajętym mieszkaniu na Pradze, kiedy zadzwoniła jego mama. W jej głosie wyczułam coś dziwnego – drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać. „Kochani, musimy porozmawiać…”, powiedziała. Paweł pobladł. Pojechaliśmy do nich od razu.

W kuchni czekała już cała jego rodzina: mama, ojciec i młodsza siostra Ania. Atmosfera była gęsta jak śmietana. Zanim zdążyłam usiąść, teściowa zaczęła mówić: „Nie mamy tych pieniędzy na wesele. Przepraszam… Staraliśmy się, ale…”.

Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody. Przez ostatnie miesiące planowaliśmy wszystko razem – sala w podwarszawskim dworku, orkiestra, fotograf, tort na trzy piętra. Rodzice Pawła obiecali pokryć połowę kosztów i zaprosili całą swoją rodzinę z Radomia i Lublina. Moi rodzice nie mieli wiele, ale dołożyli tyle, ile mogli. Teraz okazało się, że zostaliśmy z rachunkiem na ponad 40 tysięcy złotych…

– Jak to nie macie? – Paweł był blady jak ściana. – Przecież mówiliście…

Jego ojciec spuścił wzrok. – Straciłem pracę w zeszłym roku. Nie chciałem mówić… Myślałem, że znajdę coś szybko. Kredyt nas zjadł.

Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wybiec z tego mieszkania i nigdy nie wracać. Ale spojrzałam na Pawła – był załamany, bezradny jak dziecko.

– Dlaczego nie powiedzieliście wcześniej? – zapytałam cicho.

Teściowa zaczęła płakać. – Wstydziliśmy się… Myśleliśmy, że jakoś to będzie…

Wtedy wtrąciła się Ania: – Może powinniśmy po prostu wszystko odwołać?

Wybuchłam płaczem. To miała być najpiękniejsza chwila w moim życiu! Zawsze marzyłam o weselu z tańcami do rana, o białej sukni i rodzinie zgromadzonej przy jednym stole. Teraz wszystko rozsypywało się jak domek z kart.

Paweł próbował mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie.

– A co powiemy gościom? Mojej babci? Twojej cioci Zosi, która już kupiła nową sukienkę? – pytałam przez łzy.

– Może pożyczymy od kogoś? – zaproponował Paweł bez przekonania.

– Od kogo? Moi rodzice nie mają z czego nam pomóc! – krzyknęłam.

Zapanowała cisza. Słychać było tylko szloch teściowej i ciche pikanie zegara na ścianie.

Wróciliśmy do domu nad ranem. Nie spaliśmy całą noc. Paweł siedział przy oknie i patrzył w ciemność.

– Może powinniśmy to przełożyć? – powiedział w końcu cicho.

– A może powinniśmy w ogóle tego nie robić? – odpowiedziałam gorzko.

Przez kolejne godziny rozmawialiśmy o wszystkim: o naszych rodzinach, o tym, jak bardzo zależy nam na sobie i czy naprawdę potrzebujemy wielkiego wesela, żeby być szczęśliwymi. Ale czułam żal – do jego rodziców za kłamstwo, do siebie za naiwność, do całego świata za to, że życie jest takie niesprawiedliwe.

Rano zadzwoniła moja mama.

– Co się stało? Słychać po głosie, że płakałaś całą noc.

Opowiedziałam jej wszystko. Była wściekła.

– Jak oni mogli tak was wystawić?! Przecież to nie jest zabawa! Ludzie już kupili prezenty!

Czułam się rozdarta między lojalnością wobec Pawła a własną rodziną. Wiedziałam, że jeśli odwołamy wesele, moi rodzice będą musieli tłumaczyć się przed całą rodziną i sąsiadami. W Polsce takie rzeczy rozchodzą się szybciej niż plotki o nowym proboszczu.

Przez cały dzień dzwoniliśmy po znajomych i rodzinie, szukając pomocy lub choćby rady. Każda rozmowa kończyła się łzami albo kłótnią. Paweł był coraz bardziej zamknięty w sobie. Widziałam w jego oczach wstyd i bezsilność.

Wieczorem przyszli moi rodzice. Ojciec był blady ze złości.

– To jest skandal! Jak można tak ludzi oszukiwać?!

Mama próbowała mnie pocieszać:

– Może zrobicie tylko ślub cywilny? Bez wesela?

Ale ja nie chciałam rezygnować ze swoich marzeń tylko dlatego, że ktoś inny zawiódł.

W końcu usiedliśmy z Pawłem sami przy kuchennym stole.

– Kochasz mnie jeszcze? – zapytał cicho.

Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam tam wszystko: strach, żal, ale też miłość.

– Kocham cię – odpowiedziałam szeptem. – Ale nie wiem, czy potrafię wybaczyć twoim rodzicom…

Następnego dnia podjęliśmy decyzję: odwołujemy wesele. Zadzwoniliśmy do wszystkich gości. Jedni byli rozczarowani, inni współczuli nam szczerze. Najbardziej bolały mnie słowa babci: „Dziecko, życie to nie bajka”.

Ślub wzięliśmy miesiąc później – tylko my dwoje i świadkowie w urzędzie stanu cywilnego. Bez białej sukni, bez orkiestry i bez tańców do rana. Ale kiedy patrzyłam Pawłowi w oczy podczas przysięgi, wiedziałam jedno: przeszliśmy przez piekło i wyszliśmy z niego razem.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy warto było tyle wycierpieć dla prawdy? Czy rodzina powinna być zawsze najważniejsza – nawet wtedy, gdy zawodzi najbardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?