Babcia, dom i wnuk: Czy rodzina to jeszcze miłość, czy już tylko kalkulacja?

– Babciu, a ty nie myślałaś nigdy, żeby sprzedać ten dom i zamieszkać gdzieś bliżej miasta? – zapytał Kuba, patrząc na mnie spod grzywki, jakby to była zwykła rozmowa o pogodzie. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja mieszałam zupę ogórkową, którą zawsze lubił od dziecka. W tej chwili coś we mnie pękło. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan, na którym stałam przez całe życie.

Może powinnam się nie dziwić. W końcu czasy się zmieniły – młodzi są bardziej praktyczni, mniej sentymentalni. Ale przecież to mój dom! Mój azyl, miejsce, gdzie wychowałam dwie córki, gdzie świętowaliśmy każde Boże Narodzenie i Wielkanoc, gdzie płakaliśmy po śmierci dziadka. Czy to naprawdę już tylko kawałek ziemi i cztery ściany?

Kuba zawsze był moim oczkiem w głowie. Kiedy jego rodzice się rozwiedli, miał zaledwie siedem lat. To ja odbierałam go ze szkoły, gotowałam mu ulubione naleśniki i tuliłam do snu, kiedy płakał po nocach. Pamiętam, jak mówił: „Babciu, ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką”.

A teraz siedzi przede mną dorosły mężczyzna i pyta o dom. Nie o mnie. O dom.

– Nie myślałam – odpowiedziałam cicho. – Lubię tu być. Tu wszystko jest moje.

Kuba wzruszył ramionami.

– Wiesz, babciu… Gdybym miał ten dom, nie musiałbym brać kredytu na mieszkanie. Mógłbym zacząć życie z Pauliną bez długów.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Czyli to o to chodzi? O pieniądze? O wygodę?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i przypominałam sobie wszystkie chwile z Kubą. Jego pierwszy rower, pierwsze świadectwo z czerwonym paskiem, pierwszy zawód miłosny. Zawsze byłam przy nim. A teraz…

Następnego dnia zadzwoniła moja córka, Ania.

– Mamo, Kuba mówił mi o waszej rozmowie. Nie bierz tego do siebie. On po prostu się martwi o przyszłość.

– A ja się martwię o teraźniejszość – odpowiedziałam ostrożnie. – O to, co zostanie z naszej rodziny, jeśli zaczniemy patrzeć na siebie jak na inwestycję.

Ania westchnęła.

– Mamo, czasy są inne. Dziś każdy musi myśleć o sobie.

Ale czy naprawdę tak musi być? Czy miłość do rodziny przestała mieć znaczenie?

Przez kolejne dni Kuba przychodził rzadziej. Czułam między nami mur, którego wcześniej nie było. Paulina – jego narzeczona – nawet nie spojrzała mi w oczy podczas niedzielnego obiadu. Wszyscy udawali, że nic się nie stało.

Pewnego wieczoru usiadłam z Kubą w ogrodzie.

– Kuba – zaczęłam drżącym głosem – powiedz mi szczerze: czy naprawdę czekasz na mój dom?

Zawahał się.

– Babciu… Ja cię kocham. Ale… Paulina jest w ciąży. Boję się o przyszłość. Kredyt nas zabije. A ten dom…

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Czyli już nie jestem babcią, tylko przeszkodą do lepszego życia?

Kuba spuścił głowę.

– Nie chciałem cię zranić…

Wstałam i poszłam do domu. Całą noc płakałam w poduszkę. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę.

Następnego dnia odwiedziła mnie druga córka, Marta.

– Mamo, nie możesz mieć pretensji do Kuby. On po prostu chce zapewnić rodzinie lepszy start.

– A ja? Czy ja już się nie liczę?

Marta uśmiechnęła się smutno.

– Liczysz się. Ale każdy myśli o sobie.

Przez kolejne tygodnie czułam się coraz bardziej samotna. Dom stał się dla mnie ciężarem – symbolem tego, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Zaczęłam rozważać sprzedaż domu i zamieszkanie w małym mieszkaniu w bloku. Może wtedy przestanę być tylko „domem do odziedziczenia”?

Pewnego dnia przyszła Paulina z Kubą.

– Babciu – powiedziała cicho – przepraszam za wszystko. Nie powinnam była naciskać Kuby…

Spojrzałam na nią uważnie.

– Paulino, czy ty mnie widzisz? Czy widzisz człowieka czy tylko klucz do mieszkania?

Paulina rozpłakała się.

– Przepraszam… Po prostu boję się o nasze dziecko…

Objęłam ją i Kubę. Po raz pierwszy od dawna poczułam ciepło rodzinne – nie kalkulację, ale strach i nadzieję pomieszane ze sobą.

Minęły miesiące. Dom nadal stoi pusty przez większość czasu. Kuba z Pauliną wynajmują kawalerkę na obrzeżach miasta i rzadko mnie odwiedzają. Czasem dzwonią, czasem piszą SMS-y.

A ja codziennie patrzę na stare fotografie i pytam siebie: czy rodzina to jeszcze miłość, czy już tylko kalkulacja? Czy można odzyskać bliskość w świecie pełnym lęku o jutro?

Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto oddać dom dla spokoju wnuka? Czy może lepiej walczyć o własne szczęście do końca?