Okrutny wybór mojej teściowej: Jak faworyzowanie jednego syna zniszczyło naszą rodzinę
— Znowu to samo, Aniu. Ty zawsze przesadzasz — syknęła teściowa, patrząc na mnie z góry, jakbym była intruzem w jej własnym domu.
Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który drżał lekko od napięcia. Za ścianą słychać było śmiech Rafała — jej ukochanego syna, mojego szwagra. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole, milczący i przygarbiony, jakby chciał zniknąć. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
— Mamo, Ania tylko chciała pomóc — próbował Tomek, ale jego głos był cichy, niepewny.
— Pomóc? — Teściowa uniosła brew. — Lepiej niech zajmie się własnym domem. Rafał potrzebuje teraz spokoju.
Rafał. Zawsze Rafał. Od kiedy zachorował na stwardnienie rozsiane, cała rodzina kręciła się wokół niego. Rozumiałam to — choroba była okrutna i niesprawiedliwa. Ale zanim jeszcze pojawiły się pierwsze objawy, już wtedy teściowa traktowała go jak oczko w głowie. Tomek był dla niej zawsze drugi. Ja — obca.
Pamiętam pierwszy dzień po ślubie, kiedy wprowadziłam się do ich domu na warszawskim Targówku. Teściowa powitała mnie chłodnym uśmiechem i spojrzeniem, które mówiło: „Nie licz na wiele”. Próbowałam się starać — gotowałam obiady, sprzątałam, nawet przynosiłam jej kwiaty na imieniny. Ale ona zawsze znajdowała powód do krytyki.
— Zupa za słona. Firanki źle wyprasowane. A Tomek? Czemu taki zmęczony? — wyliczała każdego dnia.
Tomek był moim wsparciem, ale z czasem coraz bardziej zamykał się w sobie. Praca w korporacji go wykańczała, a ja czułam się coraz bardziej samotna w tym domu pełnym ludzi.
Kiedy u Rafała zdiagnozowano chorobę, wszystko się zmieniło. Teściowa niemal nie opuszczała jego pokoju. Gotowała mu ulubione potrawy, kupowała nowe ubrania, dbała o każdy szczegół jego życia. A my? Staliśmy się niewidzialni.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni:
— Mamo, a może Ania mogłaby pomóc przy Rafału? Ja mam dużo pracy… — zaproponował Tomek nieśmiało.
— Nie! — przerwała mu ostro teściowa. — Ona nie rozumie, co to znaczy być rodziną. Ty zawsze byłeś za miękki.
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę byłam aż tak obca? Czy moje starania nic nie znaczyły?
Z czasem zaczęły się kłótnie. O drobiazgi: kto ma zrobić zakupy, kto posprząta łazienkę po Rafału, kto odbierze leki z apteki. Teściowa patrzyła na mnie z pogardą:
— Ty nigdy nie zrobisz tego dobrze! Lepiej już sama pójdę!
Czułam się jak cień we własnym domu. Nawet kiedy zaszłam w ciążę, jej reakcja była chłodna:
— Teraz nie czas na dzieci. Rafał jest chory.
Tomek próbował mnie pocieszać:
— Daj jej czas, Aniu. Może kiedyś zrozumie…
Ale czas mijał, a sytuacja tylko się pogarszała. Rafał coraz częściej wybuchał złością — choroba odbierała mu siły i cierpliwość. Pewnego dnia rzucił talerzem o ścianę:
— Po co tu jesteś? I tak nic nie rozumiesz!
Teściowa natychmiast stanęła w jego obronie:
— Widzisz? Nawet on to widzi! Może lepiej by było, gdybyś się wyprowadziła!
Wtedy pękło we mnie coś na zawsze. Spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców do Otwocka. Tomek został — nie miał siły walczyć z matką ani bratem.
Przez kilka tygodni płakałam nocami, czując się winna i bezużyteczna. Rodzice próbowali mnie pocieszać:
— To nie twoja wina, Aniu. Nie da się wygrać z czyjąś ślepotą.
Ale ja ciągle wracałam myślami do Tomka. Czy powinnam była zostać? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Po kilku miesiącach Tomek przyszedł do mnie sam:
— Nie mogę już tam żyć bez ciebie. Mama nigdy mnie nie kochała tak jak Rafała… Ale ty jesteś moją rodziną.
Wynajęliśmy małe mieszkanie na Pradze. Było skromnie, ale po raz pierwszy od lat czułam się wolna i kochana. Urodził się nasz synek Michałek — zdrowy i pogodny chłopiec.
Teściowa nigdy nie przyszła go zobaczyć.
Rafał zmarł dwa lata później. Na pogrzebie stałam obok Tomka — trzymał mnie za rękę tak mocno, jakby bał się mnie stracić. Teściowa nawet na mnie nie spojrzała.
Czasem myślę o niej z żalem i współczuciem. Straciła dwóch synów: jednego przez chorobę, drugiego przez własne wybory.
Czy można kochać jedno dziecko bardziej niż drugie? Czy matczyna miłość może być aż tak ślepa i niszcząca?
Może gdybyśmy wszyscy potrafili rozmawiać o swoich uczuciach… Może wtedy nasza rodzina by przetrwała?
A Wy? Czy spotkaliście się kiedyś z takim faworyzowaniem w rodzinie? Jak sobie z tym poradziliście?