„Oddaj mi dom!” – Moja walka o córkę, dom i godność po zdradzie męża
– „Podpisz to, Anka. Przecież wiesz, że to dla naszego dobra” – głos Marka był zimny, a jego oczy nie patrzyły już na mnie z czułością. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni długopis, a przed sobą miałam stos papierów. „Przepisz dom na mnie. Tak będzie bezpieczniej” – powtarzał od tygodni. Ale tej nocy coś we mnie pękło.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Zawsze myślałam, że mamy z Markiem udane małżeństwo. Byliśmy razem od studiów, razem budowaliśmy ten dom na obrzeżach Warszawy. Nasza córka, Zosia, była naszym oczkiem w głowie. Ale od jakiegoś czasu Marek coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów, a ja czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Usłyszałam cichy dźwięk telefonu Marka. Zajrzałam do salonu – siedział na kanapie, rozmawiał szeptem. „Kocham cię… Tak, ona nic nie wie…” – te słowa rozdarły moje serce na strzępy. Cofnęłam się do sypialni, łzy płynęły mi po policzkach. Przez kolejne dni udawałam, że nic się nie stało. Ale w środku umierałam.
Zaczęłam szukać dowodów. Znalazłam wiadomości od jakiejś Pauliny – „Tęsknię za tobą”, „Kiedy znowu będziemy sami?”. Gdy skonfrontowałam Marka, wybuchł gniewem:
– „Przesadzasz! To tylko koleżanka z pracy! Wymyślasz sobie!”
Ale już wiedziałam. Zdradził mnie. Zdradził naszą rodzinę.
Wtedy zaczęły się manipulacje. Marek nagle zaczął nalegać, żebym przepisała dom na niego. „To dla bezpieczeństwa, Anka. Ty się nie znasz na papierach” – mówił z wyższością. Jego matka, teściowa, dzwoniła codziennie:
– „Ania, Marek wie lepiej. On cię kocha, nie rób scen. Przecież dom to wasza wspólna przyszłość!”
Czułam się osaczona. Nawet moja własna matka powtarzała: „Może przesadzasz? Może Marek naprawdę chce dobrze?”
Ale ja już wiedziałam swoje. Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam Marka z Pauliną w naszym salonie. Siedzieli blisko siebie, śmiali się. Gdy mnie zobaczyli, Paulina wybiegła z domu bez słowa.
– „To nie tak jak myślisz” – próbował się tłumaczyć Marek.
– „Właśnie tak jak myślę!” – krzyknęłam przez łzy.
Zosia usłyszała naszą kłótnię i wbiegła do kuchni:
– „Mamo, dlaczego płaczesz?”
Objęłam ją mocno i wtedy postanowiłam: nie pozwolę im odebrać mi wszystkiego.
Rozpoczęła się wojna o dom i o córkę. Marek groził mi sądem:
– „Jeśli nie podpiszesz tych papierów, zabiorę ci Zosię! W sądzie i tak nikt ci nie uwierzy!”
Teściowa przychodziła codziennie:
– „Ania, pomyśl o dziecku! Marek jest jej ojcem! Nie rób z siebie ofiary!”
Czułam się coraz bardziej samotna. Znajomi przestali dzwonić – bali się opowiedzieć po którejś stronie.
Zaczęły się sprawy sądowe. Marek wynajął prawnika – znajomego jego ojca. Ja musiałam szukać pomocy w poradni prawnej dla kobiet. Każda rozprawa była jak tortura. Siedziałam naprzeciwko człowieka, którego kiedyś kochałam najbardziej na świecie, a teraz patrzył na mnie jak na wroga.
Najgorsze były rozmowy z Zosią:
– „Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka? Czy to moja wina?”
Serce mi pękało za każdym razem.
Pewnego dnia dostałam list polecony – nakaz eksmisji. Marek twierdził, że dom należy do niego, bo to on spłaca kredyt. Przez kilka dni spałam u sąsiadki z Zosią, bo bałam się wrócić do domu.
Wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka Magda:
– „Anka, nie możesz się poddać! Walczysz nie tylko o siebie, ale i o Zosię! Pamiętaj, że masz prawo do tego domu!”
To ona pomogła mi znaleźć dobrego adwokata. Zaczęłyśmy zbierać dowody: przelewy na kredyt z mojego konta, zdjęcia dokumentów podpisanych przeze mnie.
W sądzie Marek próbował mnie oczernić:
– „Anka jest niestabilna emocjonalnie! Nie radzi sobie z wychowaniem dziecka!”
Ale sędzia spojrzała na mnie uważnie:
– „Czy pani chce walczyć o dom? O córkę?”
– „Tak” – odpowiedziałam drżącym głosem – „Bo to wszystko co mi zostało”.
Po miesiącach walki sąd przyznał mi prawo do opieki nad Zosią i pozwolił nam zostać w domu do końca sprawy majątkowej. Marek wyprowadził się do Pauliny.
Ale to nie był koniec problemów. Teściowa rozpowiadała po rodzinie plotki:
– „Ania rozbiła rodzinę! To przez nią Marek musiał odejść!”
Moja matka płakała przez telefon:
– „Córciu, może powinnaś spróbować jeszcze raz? Dla Zosi…”
Ale ja wiedziałam jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie.
Dziś mija rok od tamtej nocy. Siedzę z Zosią w naszym domu – jeszcze naszym – i patrzę przez okno na ogród, który sama pielęgnuję. Jest ciężko – finansowo ledwo wiążemy koniec z końcem, czasem budzę się w nocy ze strachu przed kolejnym pismem sądowym. Ale czuję dumę: nie dałam się złamać.
Czasem pytam siebie: ile jeszcze jestem w stanie wytrzymać? Czy warto było walczyć o dom i godność za taką cenę? A może każda z nas musi kiedyś stanąć do walki o siebie?