„Mamo, sprzedajmy dom!” – Historia o rodzinie, miłości i zdradzie, której nie spodziewałam się po własnej córce

– Mamo, musimy poważnie porozmawiać – głos Mileny był stanowczy, a jej spojrzenie nie pozwalało mi uciec wzrokiem. Stała w kuchni, oparta o blat, z filiżanką kawy w dłoni. Był ranek, słońce ledwo przedzierało się przez firanki, a ja czułam, że coś wisi w powietrzu.

– O czym? – zapytałam ostrożnie, czując niepokój ściskający mi żołądek.

– Chcemy z Tomkiem kupić mieszkanie. Ale żeby to zrobić, musimy sprzedać dom. Ty mogłabyś wtedy kupić sobie kawalerkę. To dla wszystkich najlepsze rozwiązanie – powiedziała szybko, jakby bała się, że się rozmyśli.

Zamarłam. Słowo „sprzedać” odbiło się echem w mojej głowie. Ten dom był wszystkim, co miałam. Tu urodziłam Milenę i jej młodszego brata Pawła. Tu przeżyłam najpiękniejsze i najtrudniejsze chwile mojego życia. Każdy kąt miał swoją historię.

– Milena… – zaczęłam cicho, ale ona już była gotowa na moją odpowiedź.

– Mamo, nie przesadzaj. Przecież to tylko dom. Zresztą sama widzisz, ile tu roboty. Dach przecieka, ogród zarasta chwastami. Nie dasz rady sama tego utrzymać – mówiła coraz szybciej, coraz głośniej.

Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wtedy do kuchni weszła jej synowa, Karolina – zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa do pomocy. Tym razem jednak jej twarz była poważna.

– Pani Zosiu, naprawdę to najlepsze wyjście. My z Mileną już wszystko przemyślałyśmy. Z pieniędzy ze sprzedaży starczy dla wszystkich – powiedziała łagodnie.

Spojrzałam na nie obie – moją córkę i jej synową. Dwie kobiety, które powinny być moim wsparciem, teraz stały naprzeciwko mnie jak sędziowie wydający wyrok.

Wróciły do swoich rozmów i planów, a ja poczułam się jak intruz we własnym domu. Wyszłam na taras i usiadłam na starym fotelu. Przypomniałam sobie, jak z mężem sadziliśmy tu pierwsze róże. Jak dzieci biegały boso po trawie, śmiejąc się do rozpuku.

Wieczorem zadzwoniłam do Pawła. Zawsze był moim oczkiem w głowie.

– Pawełku… Milena chce sprzedać dom – powiedziałam drżącym głosem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo… Ja nie wiem… Może rzeczywiście tak będzie lepiej? Ty jesteś sama…

Zamknęłam oczy. Nawet on nie stanął po mojej stronie.

Przez kolejne dni Milena coraz częściej wracała do tematu. Przynosiła ogłoszenia o kawalerkach, pokazywała zdjęcia mieszkań w blokach z wielkiej płyty.

– Zobacz, tu jest cicho i blisko sklepu – przekonywała.

– A gdzie tu miejsce na moje róże? Na twoje dzieciństwo? – zapytałam gorzko.

Milena przewróciła oczami.

– Mamo, przestań żyć przeszłością! To tylko dom!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Jak mogła tak łatwo zapomnieć?

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.

– Musimy ją przekonać szybciej. Im dłużej zwleka, tym trudniej będzie sprzedać ten dom za dobrą cenę – mówiła Karolina.

– Wiem… Ale ona jest uparta jak osioł – odpowiedziała Milena.

Zacisnęłam pięści. Nie byłam już dla nich matką czy teściową – byłam przeszkodą na drodze do ich szczęścia.

Zaczęłam rozmawiać z sąsiadką, panią Heleną.

– Zosiu, nie daj się! To twój dom! – mówiła z przekonaniem. – Dzieciom się wydaje, że wszystko im wolno…

Ale czy naprawdę miałam siłę walczyć?

W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i słuchałam tykania zegara. Przypominały mi się słowa męża: „Zosia, ten dom to nasza przystań”.

Rano podjęłam decyzję. Zaparzyłam kawę i usiadłam naprzeciwko Mileny i Karoliny.

– Posłuchajcie mnie uważnie – zaczęłam spokojnie. – Ten dom to nie tylko cegły i dach nad głową. To moje życie. Moje wspomnienia. Nie sprzedam go tylko dlatego, że wam tak wygodniej.

Milena spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Mamo…

– Nie przerywaj mi! – podniosłam głos pierwszy raz od lat. – Całe życie poświęciłam dla was. Teraz chcę choć raz zdecydować sama o sobie.

Karolina spuściła wzrok. Milena zacisnęła usta i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.

Przez kilka dni panowała między nami cisza. Czułam się samotna jak nigdy dotąd, ale też dumna z siebie. Po raz pierwszy od dawna postawiłam granicę.

Po tygodniu Milena przyszła do mnie wieczorem.

– Mamo… Przepraszam. Nie rozumiałam… Chciałyśmy dobrze…

Objęłyśmy się w milczeniu. Wiedziałam, że przed nami długa droga do odbudowania zaufania.

Dziś siedzę na tarasie i patrzę na ogród pełen róż. Wiem już jedno: czasem trzeba zawalczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy są przeciwko nam.

Czy naprawdę dzieci mają prawo decydować za swoich rodziców? Czy wspomnienia są mniej ważne niż wygoda? Co wy byście zrobili na moim miejscu?