Tajemnicza Dobroczyńczyni z Radomia: Opowieść o Kindze i Jej Rodzinie
„Mamo, znowu nie ma światła!” – krzyknął Kuba z przedpokoju, a ja w pośpiechu próbowałam zagotować wodę na starej kuchence gazowej. Za oknem śnieg sypał gęsto, przykrywając nasze podwórko w Radomiu białym puchem. Serce mi ścisnęło – znowu nie zapłaciłam rachunku na czas.
„Wiem, synku. Zaraz coś wymyślę…” – odpowiedziałam cicho, choć dobrze wiedziałam, że nie mam już żadnego pomysłu. Kuba i jego młodsza siostra Ola przytulali się pod kocem na kanapie, a ja czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Mój mąż, Paweł, od miesięcy bez pracy po zamknięciu fabryki, siedział przy stole i milczał. Widziałam w jego oczach wstyd i złość.
„Może byś poszedł do Wojtka? Słyszałam, że szukają kogoś do magazynu…” – zaczęłam ostrożnie.
Paweł spojrzał na mnie z goryczą. „Nie będę nikogo błagał. Mam już dość.”
Zapadła cisza. Wiedziałam, że jego duma cierpi bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Ale co nam zostało? Ja sprzątałam u ludzi, kiedy tylko ktoś zadzwonił – ale to nie wystarczało nawet na rachunki.
Następnego ranka, kiedy wynosiłam śmieci, zobaczyłam na wycieraczce białą kopertę. Bez adresu, bez nazwiska – tylko napisane drukowanymi literami: „Dla Was”. Rozejrzałam się nerwowo po klatce schodowej – nikogo nie było.
W środku znalazłam kartkę: „Nie traćcie nadziei. Dobro wraca do tych, którzy w nie wierzą. Wesołych Świąt!” A pod kartką – cztery stuzłotowe banknoty. Ręce mi się trzęsły, gdy liczyłam pieniądze. Łzy napłynęły mi do oczu.
Paweł nie chciał wierzyć, gdy pokazałam mu kopertę.
– To jakiś żart? Ktoś sobie z nas kpi? – mruknął podejrzliwie.
Ola podskakiwała z radości: „Mamo, kupimy prezenty! I zapłacimy za światło!”
Tego samego dnia pobiegłam do elektrowni i uregulowałam zaległości. Kupiłam dzieciom czekolady i nową kurtkę dla Kuby. Wieczorem usiedliśmy razem przy świecach – tym razem nie z przymusu, lecz z radości – i opowiadaliśmy sobie historie z dzieciństwa.
Ale szczęście nie trwało długo. Następnego dnia sąsiadka pani Teresa przyszła do nas z identyczną kopertą w ręku.
– Kinga, tobie też ktoś zostawił pieniądze? U nas na klatce wszyscy dostali! Kto to robi?
W całym bloku zaczęły krążyć plotki. Jedni mówili, że to właściciel sklepu spożywczego spod siódemki – pan Roman, który zawsze pomaga potrzebującym. Inni podejrzewali księdza proboszcza z parafii św. Jadwigi. Niektórzy twierdzili nawet, że to akcja miasta przed wyborami. Ludzie kłócili się na klatkach schodowych, a kilku sąsiadów oddało pieniądze ze strachu.
Paweł stawał się coraz bardziej nerwowy.
– Nie podoba mi się to. A jeśli ktoś nas obserwuje? Może będą czegoś chcieli w zamian? – powtarzał wieczorami.
Czułam wdzięczność, ale też lęk – co jeśli ta odrobina nadziei zostanie nam odebrana?
Pewnego wieczoru Ola zapytała mnie szeptem:
– Mamo, dlaczego ludzie nie potrafią się cieszyć, kiedy ktoś im pomaga? Dlaczego zawsze szukają podstępu?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo w małym miasteczku pod Siedlcami – wtedy ludzie dzielili się wszystkim, co mieli. Teraz każdy patrzył na drugiego z podejrzliwością.
Minęło kilka dni. Paweł w końcu poszedł do Wojtka i dostał pracę w magazynie budowlanym. Dzieci były szczęśliwsze, a ja pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Aż pewnego dnia dotarła do nas tragiczna wiadomość – starsza pani z sąsiedztwa zmarła samotnie w zimnym mieszkaniu. Bała się otworzyć kopertę ze strachu przed oszustwem i nie zapłaciła za ogrzewanie. Ta wiadomość uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba. Długo siedziałam w milczeniu, pytając samą siebie: ilu z nas naprawdę potrafi przyjąć pomoc wtedy, gdy najbardziej jej potrzebuje?
W Wigilię poszliśmy całą rodziną na pasterkę podziękować za tę odrobinę szczęścia. W kościele ludzie szeptali o tajemniczym dobroczyńcy; niektórzy modlili się za niego gorąco.
Po powrocie do domu Paweł objął mnie pierwszy raz od miesięcy:
– Może jednak jest dla nas nadzieja… Może dobrzy ludzie jeszcze istnieją.
Siedzę teraz przy oknie i patrzę na wirujące płatki śniegu nad naszym podwórkiem. Myślę o tej osobie – kimkolwiek była – która przywróciła nam wiarę w ludzi. Może nigdy nie poznam jej imienia, ale jej dobroć zostanie z nami na zawsze.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam uwierzyć w bezinteresowność? Czy naprawdę aż tyle razy byliśmy zawiedzeni, że nie rozpoznajemy cudu nawet wtedy, gdy puka do naszych drzwi?