„Mamo, tu jest brudno!” – Historia Lindy, która straciła dom, choć nigdy się nie wyprowadziła

– Mamo, tu jest brudno! – głos Marty rozległ się z sypialni Jana, a ja aż podskoczyłam, ścierając kurz z parapetu w salonie. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć coś ostrego, ale ugryzłam się w język. Przecież to mój dom. Mój dom… czy jeszcze mogę tak o nim mówić?

Jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się tu wszyscy razem. Janek, mój jedyny syn, był moim oczkiem w głowie. Po śmierci męża to on dawał mi siłę, by wstawać każdego ranka. Zawsze powtarzał: „Mamo, nigdy cię nie zostawię”. Wierzyłam mu. Ale życie potrafi być przewrotne.

Kiedy Janek poznał Martę, cieszyłam się jego szczęściem. Była ładna, wygadana, z dobrego domu. Szybko się zaręczyli i jeszcze szybciej zamieszkali razem – u mnie. „Na chwilę, mamo, póki nie uzbieramy na swoje”, tłumaczył Janek. Nie miałam serca odmówić.

Na początku próbowałam być wyrozumiała. Marta miała swoje nawyki – wszystko musiało być po jej myśli. Przestawiała meble, wyrzucała moje stare obrusy, nawet przyprawy w kuchni poukładała według własnego klucza. „Tak będzie wygodniej”, mówiła z uśmiechem. Zaciskałam zęby i milczałam.

Ale z czasem zaczęło mi to ciążyć. Pewnego dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam, że moje ulubione filiżanki z różami leżą rozbite w koszu na śmieci. – Były już stare i popękane – rzuciła Marta bez cienia skruchy. – Kupiłam nowe, ładniejsze.

Janek patrzył na mnie bezradnie. – Mamo, nie przesadzaj…

Zaczęły się drobne uszczypliwości. – Linda, mogłabyś nie zostawiać swoich rzeczy w łazience? – pytała Marta głośno, tak by Janek słyszał. – A może byś w końcu umyła okna? Goście przyjdą i zobaczą ten brud…

Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Nawet mój pokój przestał być moją oazą – Marta wchodziła tam bez pukania, przestawiała rzeczy na półkach, czasem nawet zaglądała do szuflad.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę:
– Janek, twoja mama chyba nie rozumie, że to już nie jest tylko jej dom…
– Daj spokój, Marta…
– Może powinna znaleźć sobie jakieś zajęcie albo… inne miejsce do życia?

Serce mi pękło. Przez całą noc nie zmrużyłam oka.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Jankiem.
– Synku… czy ja wam przeszkadzam?
Spojrzał na mnie zmieszany.
– Mamo, przecież wiesz, że cię kocham… Ale Marta ma rację, musimy mieć trochę prywatności.
– To może powinniście poszukać czegoś swojego?
Westchnął ciężko.
– Wiesz, jak jest z mieszkaniami… Poza tym tu jest wygodnie.

Wygodnie… Dla kogo? Dla mnie już nie.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w swoim pokoju, słuchałam radia po cichu, żeby nikomu nie przeszkadzać. Czułam się jak intruz.

Któregoś dnia Marta przyszła do mnie z poważną miną.
– Linda, musimy ustalić pewne zasady. Chcemy mieć dziecko i potrzebujemy więcej przestrzeni. Może mogłabyś przenieść się do mniejszego pokoju? Albo… pomyśleć o czymś swoim?
Zatkało mnie.
– To mój dom! – wyrwało mi się.
– Ale my też tu mieszkamy! – odparła ostro.

Janek milczał. Nie stanął po mojej stronie.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na ogród, który sama sadziłam przez lata. Każdy krzew miał swoją historię. Każdy kamień pamiętał dzieciństwo Janka. A teraz miałam to wszystko zostawić?

Zadzwoniłam do mojej siostry Zosi.
– Nie wytrzymuję już… Czuję się jak cień we własnym domu.
– Linda, musisz walczyć o siebie! Albo postawić sprawę jasno: to twój dom i masz prawo tu być!

Ale czy naprawdę miałam jeszcze siłę walczyć?

Następnego dnia znalazłam na stole kartkę: „Linda, proszę nie używaj naszej łazienki po 22:00”.
Łzy napłynęły mi do oczu.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i weszłam do kuchni, gdzie siedzieli Janek i Marta.
– Chciałabym coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem. – Przez całe życie starałam się być dla was dobra. Oddałam wam wszystko: dom, serce… Ale nie pozwolę się wyrzucić z własnego życia!
Marta spojrzała na mnie chłodno.
– Nikt cię nie wyrzuca…
– Naprawdę? Bo czuję się tu jak służąca!
Janek spuścił wzrok.
– Mamo…
– Jeśli chcecie mieć swój dom i swoje zasady – znajdźcie własne mieszkanie! Ja zostaję tutaj!

Po tej rozmowie przez kilka dni panowała napięta cisza. Marta chodziła obrażona, Janek unikał mnie wzrokiem. Ale ja poczułam ulgę – pierwszy raz od dawna powiedziałam głośno to, co naprawdę czuję.

Nie wiem, jak potoczy się dalej nasze życie pod jednym dachem. Może Janek i Marta w końcu wyprowadzą się na swoje? Może znów będziemy rodziną?

Czasem patrzę na stare zdjęcia i pytam siebie: czy można odzyskać dom, który straciło się przez własną dobroć? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o swoje miejsce nawet wtedy, gdy najbliżsi tego nie doceniają?