Nieoczekiwany spadek: Obca, która zmieniła nasze życie
– Nie wierzę, że to zrobiłeś, Grzegorz – wyszeptałam do pustego salonu, ściskając w dłoni kopertę z kancelarii notarialnej. Jeszcze kilka tygodni temu mój świat był poukładany. Grzegorz i ja – licealni zakochani z małego miasteczka pod Poznaniem – przeszliśmy razem przez wszystko: studia, pierwsze mieszkanie, narodziny naszej córki Zosi. On prowadził własną firmę budowlaną, ja uczyłam polskiego w miejscowym liceum. Wydawało mi się, że znamy się na wylot.
Aż do tego dnia.
Pogrzeb był prosty, taki jak chciał. Wszyscy mówili o nim dobrze – że uczciwy, pracowity, rodzinny. Ale kiedy notariusz przeczytał testament, poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
– Spadek po Grzegorzu Kowalskim zostaje podzielony pomiędzy żonę Mirosławę Kowalską oraz… – tu notariusz zawiesił głos – panią Weronikę Nowak.
W sali zapadła cisza. Moja teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Zosia ścisnęła moją dłoń. A ja? Czułam tylko pustkę i wstyd. Kim była ta kobieta? Dlaczego mój mąż zostawił jej część naszego domu?
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły się pytania. Czy Grzegorz mnie zdradzał? Czy miał drugą rodzinę? Zosia próbowała mnie pocieszać, ale widziałam w jej oczach strach. Bała się, że nasza rodzina rozpadnie się na zawsze.
Postanowiłam spotkać się z Weroniką. Zadzwoniłam pod numer podany w dokumentach.
– Dzień dobry, tu Mirosława Kowalska… żona Grzegorza – powiedziałam drżącym głosem.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiem, kim pani jest – odpowiedziała cicho kobieta. – Możemy się spotkać?
Umówiłyśmy się w kawiarni przy rynku. Przyszła punktualnie – wysoka, szczupła, ubrana skromnie. Miała może czterdzieści lat, była młodsza ode mnie o kilka lat. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie.
– Kim pani jest dla mojego męża? – zapytałam bez ogródek.
Weronika spuściła wzrok.
– Grzegorz był moim przyjacielem… Pomógł mi, kiedy byłam w najgorszym momencie życia. Mój mąż zostawił mnie z długami i dwójką dzieci. Grzegorz poznał mnie przez fundację charytatywną. Pomógł mi znaleźć pracę i mieszkanie. Nigdy nie byliśmy razem… w ten sposób – dodała szybko, widząc moją minę.
Nie wiedziałam, czy jej wierzyć. Ale coś w jej głosie brzmiało szczerze.
– Dlaczego więc zostawił ci część domu?
Weronika spojrzała mi prosto w oczy.
– Bo wiedział, że bez tego nie dam sobie rady. Powiedział mi kiedyś: „Weronika, każdy zasługuje na nowy początek”.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona. Przez kolejne dni obserwowałam Zosię – zamkniętą w sobie, smutną. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.
Spotkałam się z prawnikiem. Okazało się, że mogę próbować podważyć testament. Ale czy naprawdę tego chciałam? Czy walka o dom była ważniejsza niż pamięć o Grzegorzu?
Pewnej nocy usiadłam przy stole i napisałam list do Weroniki:
„Nie rozumiem decyzji Grzegorza. Ale wiem jedno – nie chcę żyć w gniewie i żalu. Jeśli chcesz zamieszkać w naszym domu, zróbmy to razem. Może uda nam się stworzyć coś nowego?”
Weronika odpowiedziała następnego dnia. Przyszła z dziećmi – dwójką nieśmiałych chłopców. Zosia patrzyła na nich z ciekawością i nieufnością.
Pierwsze tygodnie były trudne. Każdy dzień przynosił nowe konflikty: o łazienkę, o miejsce przy stole, o wspomnienia. Czułam się obca we własnym domu. Ale z czasem zaczęliśmy rozmawiać – o Grzegorzu, o życiu, o marzeniach.
Zosia zaprzyjaźniła się z chłopcami Weroniki. Razem odrabiali lekcje, grali w piłkę na podwórku. Ja i Weronika zaczęłyśmy gotować razem obiady, dzielić się obowiązkami i troskami.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy na tarasie z herbatą.
– Myślisz czasem o nim? – zapytała Weronika cicho.
– Codziennie – odpowiedziałam szczerze. – Ale już nie boli tak bardzo jak kiedyś.
Spojrzałyśmy na nasze dzieci bawiące się w ogrodzie.
– Może właśnie o to mu chodziło – powiedziała Weronika po chwili milczenia. – Żebyśmy nie były same.
Dziś wiem, że życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy myślisz, że już wszystko przeżyłaś. Straciłam męża, ale zyskałam nową rodzinę i przyjaciółkę.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś taką tajemnicę? Czy warto otworzyć serce na nowe początki? Może właśnie w tym tkwi sens życia – żeby mimo bólu i rozczarowań umieć zaufać jeszcze raz.