Moja córka, mój syn i wojna o sukces – czy rodzina może przetrwać wyścig szczurów?

– Michał, rusz się, spóźnimy się na angielski! – krzyknęła Zosia, trzaskając drzwiami jego pokoju. Siedziałam w kuchni, mieszając herbatę, i słyszałam każde słowo. Michał miał dopiero dziewięć lat, a już wyglądał na zmęczonego życiem. Oparł głowę o biurko i westchnął ciężko.

– Nie chcę już chodzić na angielski, Zosiu. Mam dość – powiedział cicho, ale ona już tego nie słyszała. Wbiegła do kuchni z plecakiem i spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Mamo, on znowu nie chce iść! Przecież jak nie będzie chodził, to nigdy nie dogoni Julki! – wybuchła.

Julka – córka mojej siostry, oczko w głowie całej rodziny. Gra na skrzypcach, pływa, zna dwa języki. Od kiedy Zosia zobaczyła, jak wszyscy chwalą Julkę na rodzinnych spotkaniach, zaczęła traktować ją jak rywalkę. Ale nie tylko siebie – wciągnęła w ten wyścig także Michała.

Patrzyłam na moją córkę i czułam narastającą frustrację. Zosia miała czternaście lat i była ambitna do granic możliwości. Sama zapisała się na kółko teatralne, lekcje francuskiego i siatkówkę. Ale to jej nie wystarczało – chciała, żeby Michał też był najlepszy. Żebyśmy na święta mogli pochwalić się czymś więcej niż tylko dobrymi ocenami.

– Zosiu, on jest zmęczony. Może dziś odpuści? – próbowałam łagodnie.

– Mamo! Ty nic nie rozumiesz! Julka już ma medal z konkursu matematycznego! Michał nawet nie próbuje! – jej głos drżał od emocji.

Michał wyszedł z pokoju powoli, z opuszczoną głową. Spojrzał na mnie błagalnie.

– Mamo, mogę dziś zostać w domu?

Zawahałam się. Z jednej strony wiedziałam, że Zosia chce dobrze – pragnie sukcesu dla brata i dla nas wszystkich. Ale z drugiej strony widziałam, jak bardzo Michał cierpi pod tą presją. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo – wieczne porównania do kuzynów, łzy w poduszkę po kolejnej reprymendzie za „niewystarczające” osiągnięcia.

Wieczorem usiadłam z mężem przy stole.

– Tomek, musimy coś zrobić. Zosia zamienia nasze życie w wyścig szczurów. Michał jest coraz bardziej przygaszony.

Tomek westchnął ciężko.

– Wiem… Ale jak jej to wytłumaczyć? Ona myśli, że robi dobrze. Że tylko tak możemy być dumni z siebie.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Zosią. Czekałam na nią po szkole.

– Cześć kochanie. Możemy chwilę pogadać?

Zosia spojrzała na mnie podejrzliwie.

– O czym?

– O Michale. I o tym całym… wyścigu z Julką.

Zosia zacisnęła usta.

– Wszyscy zawsze chwalą Julkę. Nikt nie widzi mnie ani Michała. Chcę, żebyśmy też byli najlepsi!

Objęłam ją ramieniem.

– Ale czy naprawdę musimy być najlepsi? Czy nie wystarczy być szczęśliwym?

Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Ja… ja po prostu nie chcę być gorsza. Nie chcę, żebyście byli ze mnie niezadowoleni.

Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno.

– Jesteśmy z ciebie dumni. I z Michała też. Nie musisz nikomu nic udowadniać.

Wieczorem rozmawialiśmy całą rodziną. Michał powiedział cicho:

– Ja lubię grać w piłkę z kolegami. Nie chcę już chodzić na te wszystkie zajęcia…

Zosia spuściła głowę.

– Przepraszam, Michał…

Od tamtej pory próbujemy znaleźć równowagę. Zosia nadal jest ambitna, ale już nie zmusza brata do rzeczy, których nie lubi. Michał powoli odzyskuje radość życia.

Czasem jednak zastanawiam się: czy uda nam się wyrwać z tego błędnego koła porównań i oczekiwań? Czy potrafimy nauczyć nasze dzieci, że wartość człowieka to coś więcej niż lista osiągnięć? Jak wy radzicie sobie z presją sukcesu w rodzinie?