Siedziałyśmy i płakałyśmy razem: Moja córka została porzucona przez chłopaka, a ja przez męża
– Mamo, on mnie zostawił… – głos Ariany był cichy, jakby bała się, że jeśli powie to głośniej, stanie się to jeszcze bardziej prawdziwe. Siedziała skulona na kanapie, z telefonem w dłoni, a jej oczy były czerwone od płaczu.
Patrzyłam na nią i czułam, jak moje serce pęka na milion kawałków. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale sama nie miałam już siły. Bo ja też zostałam porzucona. Dwie godziny wcześniej dostałam SMS od Pawła: „Przepraszam, nie mogę już tak żyć. Odchodzę. Zostawiam ci klucze na stole.” Po dwudziestu latach małżeństwa. Po wspólnych świętach, po narodzinach Ariany, po wszystkich naszych kłótniach i pogodzeniach. Po prostu… SMS. Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
Siedziałyśmy więc razem na tej starej kanapie w naszym salonie w Gdańsku, obie porzucone przez mężczyzn, którym ufałyśmy najbardziej na świecie. Łzy płynęły nam po policzkach, a cisza była tak gęsta, że aż bolała.
– Co on napisał? – zapytałam cicho, choć bałam się odpowiedzi.
Ariana spojrzała na mnie z bólem w oczach. – „To nie twoja wina. Po prostu muszę być sam.” Nawet nie miał odwagi zadzwonić…
Poczułam wściekłość. Jak można być takim tchórzem? Jak można zostawić kogoś w taki sposób? Przez ekran telefonu? Przez kilka słów napisanych w pośpiechu?
– Wiesz co napisał mi tata? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu. – „Przepraszam, nie mogę już tak żyć. Odchodzę.”
Ariana spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, a potem wybuchłyśmy płaczem. Przytuliłyśmy się mocno, jakbyśmy próbowały ochronić siebie nawzajem przed całym światem.
Nie wiem, ile tak siedziałyśmy. Czas się zatrzymał. W końcu Ariana odezwała się pierwsza:
– Mamo… co teraz będzie?
Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam. Przez całe życie byłam żoną Pawła i matką Ariany. Nasza rodzina była moim światem. Teraz ten świat rozpadł się na kawałki.
– Musimy jakoś przetrwać – powiedziałam cicho. – Razem.
Wstałam i poszłam do kuchni zrobić herbatę. Ręce mi się trzęsły, więc kilka razy rozlałam wodę. Wróciłam z dwoma kubkami i postawiłam je na stole.
– Pamiętasz, jak miałaś siedem lat i zgubiłaś się w centrum handlowym? – zapytałam nagle.
Ariana skinęła głową.
– Byłaś przerażona, ale znalazłaś mnie. Zawsze będziemy się odnajdywać, nawet jeśli wszystko inne się zawali.
Uśmiechnęła się przez łzy.
Wieczorem zadzwoniła moja mama. Słyszała mój głos i od razu wiedziała, że coś jest nie tak.
– Co się stało, Aniu?
Nie chciałam jej martwić, ale nie potrafiłam już udawać silnej.
– Paweł odszedł – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przyjedźcie do mnie na kilka dni – powiedziała w końcu stanowczo. – Obie.
Spojrzałam na Arianę. Widziałam w jej oczach ulgę i strach jednocześnie.
Następnego dnia spakowałyśmy walizki i pojechałyśmy do mojej mamy do Olsztyna. Droga była długa i cicha. Ariana patrzyła przez okno, a ja próbowałam nie myśleć o tym, co zostawiłyśmy za sobą.
Mama przywitała nas ciepłym obiadem i długim uściskiem. Przez kilka dni pozwoliłyśmy sobie na bycie słabymi. Leżałyśmy razem w łóżku, oglądałyśmy stare zdjęcia i wspominałyśmy lepsze czasy.
Ale rzeczywistość szybko dała o sobie znać. Musiałam wrócić do pracy w szkole, Ariana do liceum. Wróciłyśmy do Gdańska do pustego mieszkania. Każdy kąt przypominał mi o Pawle: jego kubek na półce, koszula rzucona na fotel, zdjęcia z wakacji nad morzem.
Ariana zamknęła się w swoim pokoju i przestała ze mną rozmawiać. Martwiłam się o nią coraz bardziej. Próbowałam ją namówić na rozmowę:
– Córeczko, wiem, że jest ci ciężko…
– Mamo, zostaw mnie! – krzyknęła przez drzwi.
Czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Zaczęłam chodzić do psychologa. Potrzebowałam pomocy, żeby nie zwariować z bólu i samotności.
Po kilku tygodniach Ariana przyszła do mnie sama.
– Mamo… przepraszam za wszystko…
Przytuliłam ją mocno.
– Nie musisz przepraszać. Jesteśmy razem w tym wszystkim.
Zaczęłyśmy powoli odbudowywać nasze życie. Razem gotowałyśmy obiady, oglądałyśmy filmy i chodziłyśmy na długie spacery nad morzem. Czasem płakałyśmy razem wieczorami, czasem śmiałyśmy się z głupich rzeczy.
Paweł odezwał się raz po kilku miesiącach. Chciał zabrać swoje rzeczy z mieszkania. Przyszedł wieczorem, kiedy Ariany nie było w domu. Stał w drzwiach jak obcy człowiek.
– Przepraszam… – powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam mu nic. Patrzyłam tylko na niego i czułam pustkę tam, gdzie kiedyś był dom.
Kiedy wyszedł, poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Minął rok od tamtego dnia. Nadal boli, ale nauczyłyśmy się żyć inaczej. Ariana ma nową przyjaciółkę i powoli odzyskuje radość życia. Ja zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z koleżankami z pracy.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zaufać komuś jeszcze raz? Czy po takim bólu serce potrafi jeszcze kochać? Może najważniejsze jest to, że mamy siebie nawzajem — matka i córka przeciwko całemu światu.