Zapomniane urodziny: Wspomnienia babci

— Mamo, jak mogłaś? — głos mojej córki, Anny, przeszył ciszę w moim mieszkaniu jak nóż. Stała w progu kuchni, z oczami pełnymi łez i gniewu. — Zosia miała wczoraj piętnaście lat. Nawet nie zadzwoniłaś.

Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie miałam pustkę, a potem nagle wszystko wróciło — data, którą powinnam była pamiętać, uśmiech Zosi, jej dziecięcy śmiech, który kiedyś rozbrzmiewał w moim domu. Ale teraz… teraz była już nastolatką, a ja byłam dla niej kimś coraz bardziej obcym.

— Przepraszam — wyszeptałam, czując jak policzki płoną mi ze wstydu. — Naprawdę… zapomniałam.

Anna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Jak można zapomnieć o własnej wnuczce? Wiesz, jak bardzo ją to zabolało? Siedziała cały wieczór i patrzyła na telefon. Myślała, że zadzwonisz.

Nie odpowiedziałam. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy z Zosią dłużej niż kilka minut. Kiedy ostatni raz śmiała się przy mnie tak szczerze, jak wtedy, gdy była mała i razem piekłyśmy szarlotkę. Odkąd Anna wróciła do pracy na pełen etat, a Zosia zaczęła liceum, nasze drogi coraz bardziej się rozchodziły. Ja zamknęłam się w swoim świecie — książkach, ogrodzie, wspomnieniach po śmierci mojego męża. Zosia miała swoje życie, swoje sekrety i przyjaciół.

— Może powinnam do niej pojechać? — zapytałam cicho.

— Nie wiem, mamo. To już nie jest takie proste — odpowiedziała Anna i wyszła, zostawiając mnie z poczuciem winy i pustką.

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i przypominałam sobie wszystkie chwile z Zosią: jak uczyłam ją robić na drutach, jak razem zbierałyśmy kasztany w parku na Mokotowie, jak tuliła się do mnie po kłótni z mamą. A potem przyszły lata milczenia, coraz rzadsze wizyty, krótkie rozmowy przez telefon.

Następnego dnia kupiłam jej ulubione ciastka z malinami i pojechałam do nich tramwajem. Serce waliło mi jak młotem. Anna otworzyła drzwi bez słowa i wskazała głową pokój Zosi.

Zosia siedziała przy biurku, słuchawki na uszach, zapatrzona w ekran laptopa. Zapukałam delikatnie.

— Cześć, Zosiu — powiedziałam niepewnie.

Spojrzała na mnie chłodno. — Czego chcesz?

Usiadłam na brzegu łóżka. — Przyszłam cię przeprosić. Wiem, że zawiodłam cię wczoraj. Nie mam żadnej wymówki.

Przez chwilę milczała. Potem zdjęła słuchawki i odwróciła się do mnie.

— Myślałam, że już ci na mnie nie zależy — powiedziała cicho. — Że jestem dla ciebie tylko kolejną osobą do odhaczenia na liście.

Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. — Zosiu… jesteś dla mnie bardzo ważna. Po prostu… chyba nie umiałam się odnaleźć po śmierci dziadka. Zamknęłam się w sobie i przestałam walczyć o naszą relację.

Zosia spuściła wzrok. — Ja też się zmieniłam. Mam swoje życie, szkołę… Ale czasem tęsknię za tymi naszymi wspólnymi chwilami.

Poczułam łzy pod powiekami. — Może spróbujemy zacząć od nowa? Może mogłabym cię nauczyć robić na drutach jeszcze raz? Albo upieczemy razem szarlotkę?

Uśmiechnęła się lekko. — Może… Ale musisz się postarać.

— Obiecuję — odpowiedziałam z całego serca.

Wyszłyśmy razem do kuchni. Anna patrzyła na nas z ukosa, ale widziałam ulgę w jej oczach. Przez resztę dnia rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o szkole Zosi, o moich starych zdjęciach z czasów młodości, o tym, jak bardzo obie tęsknimy za dziadkiem.

Wieczorem wróciłam do domu zmęczona, ale szczęśliwa. Wiedziałam, że to dopiero początek trudnej drogi do odbudowania naszej więzi. Ale pierwszy krok został zrobiony.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak łatwo pozwalamy oddalić się od tych, których kochamy najbardziej? Czy naprawdę musimy czekać na dramatyczne wydarzenia, żeby sobie o nich przypomnieć? Może warto częściej zatrzymać się i spojrzeć na tych obok nas — zanim będzie za późno.