Zawiodłam własnego wnuka – czy można wybaczyć sobie taki błąd?

— Mamo, proszę cię, tylko nie pozwól mu jeść tych żelków przed kolacją — Bartek spojrzał na mnie z tym swoim poważnym wyrazem twarzy, który pamiętam jeszcze z czasów, gdy miał dziesięć lat i próbował mnie przekonać, że nie zjadł czekolady, choć miał brązowe ślady na ustach.

— Bartek, wiem, co robię. Wychowałam ciebie i twoją siostrę, pamiętasz? — odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, choć w środku czułam ukłucie niepokoju. Zawsze miałam wrażenie, że Bartek nie do końca mi ufa jako babci. Może dlatego, że kiedyś zostawiłam go na chwilę samego na placu zabaw i wróciłam do płaczącego dziecka. To było trzydzieści lat temu, a ja wciąż to pamiętam.

Bartek i Kasia wyszli, a ja zostałam z Arturem. Mój jedyny wnuk. Mój skarb. Siedzieliśmy razem na dywanie, układając klocki Lego. Artur miał lekko zaczerwienione policzki, ale pomyślałam, że to przez emocje. W końcu dzieci zawsze się rumienią podczas zabawy.

— Babciu, mogę trochę soku? — zapytał cicho.

— Tylko trochę — nalałam mu pół szklanki. Przez chwilę patrzyłam, jak pije łapczywie. Przypomniały mi się czasy, gdy Bartek był w jego wieku. Te same oczy, ten sam uśmiech.

Wieczór mijał spokojnie. Oglądaliśmy bajki, potem Artur zasnął na moich kolanach. Kiedy Bartek i Kasia wrócili po północy, Artur spał już głęboko. Oddałam im go z uśmiechem.

— Był grzeczny? — zapytała Kasia.

— Aniołek — odpowiedziałam.

Następnego dnia zadzwonił telefon. Bartek był roztrzęsiony.

— Mamo, Artur ma gorączkę! Wymiotuje od rana! Co mu dałaś do jedzenia?

Serce mi zamarło. Przypomniałam sobie ten sok… Może był za zimny? Może powinnam była sprawdzić datę ważności? Może to przez te żelki, które jednak mu dałam, bo tak ładnie prosił?

— Nic nadzwyczajnego… — zaczęłam tłumaczyć się niepewnie.

— Mamo! On jest chory! — krzyczał Bartek przez telefon. — Zawsze robisz po swojemu! Dlaczego nie możesz po prostu posłuchać?

Poczułam się jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat i mama nakrzyczała na mnie za rozbity kubek. Wstyd. Poczucie winy. Strach.

Przez kolejne dni nie spałam po nocach. Kasia nie odbierała moich telefonów. Bartek pisał tylko krótkie wiadomości: „Artur nadal gorączkuje”.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do nich do domu. Drzwi otworzyła mi Kasia z chłodnym wyrazem twarzy.

— Przyszłam zobaczyć Artura — powiedziałam cicho.

— Śpi — odpowiedziała krótko.

Bartek stał w korytarzu, patrzył na mnie z wyrzutem.

— Mamo… musimy porozmawiać — zaczął.

Usiedliśmy w kuchni. Czułam się jak oskarżona przed sądem.

— Wiesz, że cię kochamy — powiedział Bartek — ale musisz zrozumieć, że Artur jest alergikiem. Nie może pić soku z kartonu ani jeść żelków z żelatyną! Mówiłem ci o tym tyle razy!

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Próbowałam sobie przypomnieć te rozmowy o alergii… Może rzeczywiście coś mi umknęło? Może nie słuchałam uważnie?

— Przepraszam… — wyszeptałam. — Chciałam tylko…

— Wiem, mamo. Ale musisz być bardziej odpowiedzialna — powiedział Bartek surowo.

Wyszłam stamtąd ze ściśniętym gardłem. Przez kolejne tygodnie widywałam Artura tylko przez okno. Kasia nie chciała mnie wpuszczać do domu.

Czułam się jak najgorsza matka i babcia świata. Zaczęłam unikać znajomych na osiedlu, bo bałam się pytań o wnuka. Nawet moja siostra Basia próbowała mnie pocieszać:

— Każdemu może się zdarzyć pomyłka…

Ale ja wiedziałam swoje. To była moja wina.

Pewnego dnia zadzwonił Bartek.

— Mamo… Artur pyta o ciebie. Chciałby cię zobaczyć.

Serce mi podskoczyło do gardła.

— Mogę przyjść?

— Tak… Ale proszę cię, mamo… słuchaj nas uważnie następnym razem.

Kiedy weszłam do pokoju Artura, rzucił mi się na szyję.

— Babciu! Tęskniłem!

Łzy napłynęły mi do oczu. Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę sobie na nieuwagę.

Teraz często myślę o tamtej nocy i o tym, jak łatwo można zranić najbliższych przez zwykłe roztargnienie czy brak uważności. Czy naprawdę zasługuję na drugą szansę? Czy wy potrafilibyście wybaczyć sobie taki błąd?