„Nie będziesz leniwy, bo sumienie ci nie pozwoli” – historia o ogrodzie, rodzinie i tym, co naprawdę nas trzyma razem

– Nie będziesz leniwy, bo sumienie ci nie pozwoli! – krzyknął ojciec, rzucając mi pod nogi motykę. Stałem na środku naszego podwórka w Starej Wsi, z rękami w kieszeniach i miną zbuntowanego nastolatka. Było lato 1998 roku, a ja miałem szesnaście lat i marzyłem tylko o tym, żeby wyjechać do miasta i nigdy więcej nie widzieć tego przeklętego ogrodu.

– Po co tyle sadzić? – zapytałem z goryczą. – Przecież można by tu po prostu trawę posiać i mieć spokój. Sąsiad tak zrobił i teraz leży na leżaku z piwem.

Ojciec spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył obcego. – Ty nic nie rozumiesz. To nie chodzi o warzywa. To chodzi o to, żebyś wiedział, że na świecie nic nie przychodzi za darmo. Jak się nie napracujesz, to nic nie będziesz miał.

Wtedy tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że ojciec chce mnie tylko zmęczyć, że nie potrafi odpoczywać i dlatego zmusza wszystkich do roboty. Mama próbowała łagodzić sytuację, ale jej głos ginął wśród naszych kłótni:

– Zostaw go, Staszek. Może chłopak ma rację? Może nie trzeba aż tyle sadzić?

Ojciec tylko prychnął i wyszedł na pole. Zostałem z matką na podwórku. Patrzyła na mnie z troską:

– On taki już jest. Jego ojciec był jeszcze gorszy. Ale wiesz… czasem myślę, że on się boi. Że jak przestanie pracować, to wszystko się rozpadnie.

Nie chciałem tego słuchać. Chciałem mieć normalne życie – bez wiecznego kopania ziemniaków, bez bólu pleców i brudnych paznokci. Marzyłem o blokowisku w Krakowie, o komputerze i własnym pokoju.

Ale życie miało inne plany.

Kilka lat później ojciec zachorował. Rak płuc – wyrok dla człowieka, który nigdy nie palił, ale całe życie oddychał kurzem i pyłem z pola. Wtedy musiałem przejąć ogród. Z początku robiłem to z niechęcią, potem z przyzwyczajenia. Mama płakała nocami, a ja udawałem twardego.

Pewnego dnia przyszedł do mnie sąsiad – ten sam, który posiał trawę i leżał na leżaku.

– Wiesz, Michał… czasem zazdroszczę ci tego ogrodu. U mnie dzieci nawet nie wiedzą, jak wygląda marchewka w ziemi.

Popatrzyłem na niego zdziwiony. – Ale przecież masz spokój.

Wzruszył ramionami. – Spokój to czasem samotność.

Zacząłem wtedy inaczej patrzeć na nasz ogród. Każda grządka przypominała mi dzieciństwo: jak ojciec uczył mnie sadzić cebulę „na oko”, jak mama zbierała koper do ogórków kiszonych. Zacząłem rozumieć, że to nie tylko praca – to wspomnienia, tradycja, coś co nas łączyło nawet wtedy, gdy się kłóciliśmy.

Ale konflikt nie zniknął. Gdy poznałem Magdę i postanowiliśmy razem zamieszkać w domu po rodzicach, temat ogrodu wrócił ze zdwojoną siłą.

– Michał, po co ci ten cały warzywnik? Przecież można by tu zrobić taras albo basen dla dzieci – mówiła Magda pewnego wieczoru.

– Bo… bo tak trzeba – odpowiedziałem bez przekonania.

– Ale kto powiedział, że trzeba? Twój ojciec? A może ty sam już nie wiesz po co?

Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Czułem się rozdarty między tradycją a nowoczesnością, między tym co było „nasze”, a tym co „wygodne”.

Z czasem dzieci zaczęły pomagać mi w ogrodzie. Początkowo marudziły jak ja kiedyś:

– Tatooo, po co nam te buraki? I tak nikt ich nie lubi!

Ale potem zaczęły się śmiać z błota na butach i z dumą pokazywać babci pierwsze własnoręcznie wykopane ziemniaki.

Pewnego dnia usiadłem na ławce pod jabłonią i spojrzałem na ogród. Był taki sam jak zawsze – trochę za duży, trochę za dziki. Ale nagle poczułem spokój. Zrozumiałem, że to nie ogród jest problemem. Problemem jest strach przed zmianą i przed tym, że jeśli przestaniemy się starać – wszystko się rozpadnie.

Wieczorem Magda usiadła obok mnie.

– Wiesz… może ten ogród to jednak coś więcej niż tylko warzywa?

Uśmiechnąłem się smutno.

– Może… Może to jedyne miejsce, gdzie naprawdę czuję się sobą.

Czasem myślę: czy gdybym poszedł za marzeniem o mieście i wygodzie, byłbym szczęśliwszy? Czy sumienie pozwoliłoby mi być leniwym? A może właśnie w tej codziennej walce z ziemią jest sens naszego życia?

Co wy o tym myślicie? Czy warto pielęgnować tradycję nawet wtedy, gdy wydaje się ona bez sensu? Czy można być szczęśliwym bez walki?