Dwanaście lat budowania domu marzeń – a teraz nasza córka chce go dla siebie

– Mamo, nie rozumiesz? To jest idealne miejsce dla mnie i dla Tomka! – głos Julii drżał, a jej oczy błyszczały nie tylko złością, ale i jakimś dziwnym rozczarowaniem.

Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na ogród, który przez lata pielęgnowałam z Markiem. Słońce zachodziło za stodołą, malując niebo na pomarańczowo. W powietrzu czuć było zapach świeżo skoszonej trawy i dymu z ogniska sąsiadów. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszę tego, co właśnie powiedziała moja córka.

– Julia, ten dom to nasze życie – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć łzy. – Budowaliśmy go przez dwanaście lat. Każda cegła, każda deska… To wszystko nasze wspólne marzenie.

Julia przewróciła oczami i westchnęła teatralnie. – Ale wy już jesteście starzy! Po co wam taki duży dom? Przecież możecie zamieszkać w bloku w mieście. Tam będzie wam łatwiej. A my z Tomkiem chcemy tu żyć, mieć dzieci… – urwała, jakby nagle zabrakło jej argumentów.

Mark wszedł do kuchni, niosąc naręcze drewna do kominka. Spojrzał na nas obie i od razu wyczuł napięcie. – Co się dzieje?

– Twoja córka właśnie oznajmiła, że powinniśmy oddać jej dom – powiedziałam z goryczą.

– Mamo! – Julia tupnęła nogą. – To nie tak! Po prostu… Chcemy tu zostać. Tomek dostał pracę w pobliskim gospodarstwie, a ja mogę pracować zdalnie. To logiczne!

Mark postawił drewno przy kominku i usiadł ciężko przy stole. Przez chwilę milczał, patrząc na swoje spracowane dłonie. – Julia, myślisz, że to takie proste? Że można po prostu oddać komuś dom?

– Ale przecież jesteśmy rodziną! – Julia podniosła głos. – Zawsze powtarzaliście, że rodzina jest najważniejsza!

Zacisnęłam dłonie na blacie. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsza noc w niedokończonym domu, kiedy spaliśmy na materacach; zimowe wieczory przy kominku; letnie grille z sąsiadami; śmiech dzieci biegających po ogrodzie. Wszystko to miało teraz przestać być nasze?

– Julia, nie rozumiesz… – zaczęłam, ale przerwała mi gwałtownie.

– Nie! To wy nie rozumiecie! Ja nie chcę mieszkać w bloku w Warszawie! Nie chcę wychowywać dzieci wśród betonu! Chcę tu zostać! – jej głos załamał się na końcu.

Mark spojrzał na mnie bezradnie. Wiedziałam, że dla niego ten dom to coś więcej niż cztery ściany. To symbol wszystkiego, co razem przeszliśmy: walki o kredyt, nieprzespanych nocy, kłótni o kolor elewacji czy wybór drzwi wejściowych.

Wieczorem siedzieliśmy z Markiem na tarasie. Julia zamknęła się w swoim pokoju i nie wychodziła nawet na kolację.

– Może powinniśmy się zastanowić… – zaczął Mark niepewnie.

– Nad czym? Że mamy oddać wszystko, co mamy? – przerwałam mu ostro.

– Nie o to mi chodzi… Ale może rzeczywiście byłoby jej tu lepiej? Może my też byśmy odpoczęli w mieście? – spojrzał na mnie z troską.

Poczułam narastającą złość. – Ty naprawdę chcesz zostawić to wszystko? Nasz ogród? Nasze życie?

Mark spuścił wzrok. – Nie wiem już sam. Chcę tylko, żeby Julia była szczęśliwa.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam ciche szlochy Julii zza ściany. Przypomniałam sobie, jak była mała i bała się burzy – wtedy zawsze przychodziła do naszego łóżka i tuliła się do mnie mocno. Teraz była dorosłą kobietą, a ja czułam się wobec niej bezradna jak nigdy dotąd.

Następnego dnia Tomek przyjechał do nas po pracy. Przyniósł ciasto od swojej mamy i próbował rozładować napięcie żartami.

– Pani Aniu, panie Marku… Ja wiem, że to trudne. Ale naprawdę chcemy tu zostać. Obiecuję, że będziemy dbać o dom tak samo jak wy. Nawet lepiej! – uśmiechnął się niepewnie.

Spojrzałam na niego chłodno. – Tomek, to nie jest kwestia sprzątania czy koszenia trawy. To jest nasze miejsce na ziemi.

Julia siedziała obok niego ze spuszczoną głową. Widziałam łzy w jej oczach.

– Mamo… Proszę cię… – wyszeptała.

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam gwałtownie od stołu i wybiegłam do ogrodu. Usiadłam na ławce pod jabłonią i rozpłakałam się jak dziecko.

Po chwili przyszedł Mark i usiadł obok mnie.

– Aniu… Może powinniśmy pogadać z kimś z rodziny? Zapytać o radę? Może Basia albo Jacek coś podpowiedzą?

Pokręciłam głową. – Oni mają swoje życie. Nikt nie zrozumie tego bólu…

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Julia chodziła obrażona, Tomek starał się być miły aż do przesady, a my z Markiem unikaliśmy rozmów o przyszłości.

W końcu zadzwoniła moja siostra Basia.

– Anka, co się u was dzieje? Julia płakała do słuchawki przez godzinę!

Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Basia milczała przez chwilę.

– Słuchaj… Ja rozumiem Julkę. Ale rozumiem też ciebie. Może spróbujcie znaleźć kompromis? Może zamieszkają tu na próbę? Albo wy zostaniecie na dole, a oni na górze?

Westchnęłam ciężko. – To już nie będzie to samo…

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Julia miała zaczerwienione oczy, Tomek nerwowo bawił się łyżeczką od herbaty.

– Chcemy spróbować mieszkać razem przez rok – powiedziała Julia cicho. – Jeśli będzie wam źle… wtedy poszukamy czegoś innego.

Spojrzałam na Marka. Widziałam w jego oczach zmęczenie i rezygnację.

– Dobrze – powiedział w końcu. – Ale ustalamy zasady. I jeśli poczujemy się tu obco… wracacie do miasta.

Julia rzuciła mi się na szyję ze łzami w oczach.

Minął miesiąc wspólnego mieszkania. Było ciężko: różnice pokoleń dawały o sobie znać na każdym kroku. Julia chciała zmieniać wystrój salonu bez pytania; Tomek zapraszał kolegów na mecze i hałasował do późna; ja czułam się coraz bardziej jak gość we własnym domu.

Pewnego wieczoru usiadłam sama w ogrodzie i patrzyłam na rozgwieżdżone niebo nad mazowieckimi polami.

Czy naprawdę muszę oddać wszystko, co kocham, żeby moje dziecko było szczęśliwe? Czy rodzicielstwo zawsze oznacza rezygnację z własnych marzeń?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?