Dwa lata ciszy: Moja córka nie chce ze mną rozmawiać. Czy jeszcze kiedyś mnie wysłucha?
— Znowu nie odbiera — szepczę do siebie, patrząc na wyświetlacz telefonu. Ostatnia wiadomość do Natalii wysłana dwa miesiące temu. „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie” — bez odpowiedzi. Wiem, że widziała. Wiem, bo widzę ją codziennie na Facebooku, gdzie wrzuca zdjęcia małej Zosi, swojego męża Michała, a nawet nowego kota. Dla wszystkich innych jest obecna, tylko dla mnie nie istnieje.
Pamiętam dzień, kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy. Było lato, upał lał się z nieba, a ja przyszłam do niej z torbą pełną warzyw z działki. — Mamo, mówiłam ci już, że nie potrzebuję tych ogórków — westchnęła Natalia, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. — Ale przecież zawsze lubiłaś kiszone — odpowiedziałam z uśmiechem, próbując rozładować napięcie. — To nie o ogórki chodzi! — wybuchła nagle. — Ty zawsze wiesz lepiej! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo! Nigdy nie pytasz, czego ja chcę!
Zamurowało mnie. Przecież chciałam dobrze. Przecież całe życie starałam się być dobrą matką. Wychowałam ją sama po tym, jak jej ojciec odszedł do innej kobiety. Musiałam być silna i wymagająca — dla niej i dla siebie. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość.
— Natalia, nie przesadzaj — powiedziałam wtedy chłodno. — Gdyby nie moje zasady, nie byłabyś tu, gdzie jesteś.
— Właśnie dlatego już nie chcę tu być! — krzyknęła i zatrzasnęła drzwi.
Od tamtej pory cisza. Dwa lata pustki.
Czasem stoję pod jej blokiem, patrzę na okna i zastanawiam się, czy mnie widzi. Czy Zosia wie w ogóle, że ma babcię? Michał raz napisał mi SMS-a: „Proszę dać Natalii czas”. Ale ile można czekać?
W pracy koleżanki pytają: — I jak tam wnuczka? Rośnie? — Uśmiecham się sztucznie i mówię: — Tak, cudowna dziewczynka. — Kłamię bez mrugnięcia okiem. Bo jak powiedzieć prawdę? Że własna córka traktuje mnie jak powietrze?
Wieczorami przeglądam stare zdjęcia. Natalia z pierwszym świadectwem z paskiem. Natalia na studniówce w granatowej sukience, którą sama jej uszyłam. Natalia z pierwszym chłopakiem — wtedy jeszcze przychodziła do mnie po radę.
Zawsze byłam surowa. Kiedy dostała czwórkę z matematyki, powiedziałam: „Stać cię na więcej”. Kiedy chciała iść na ASP zamiast na prawo: „To nie jest zawód na życie”. Kiedy płakała po rozstaniu z Pawłem: „Nie ma co się rozczulać”.
Czy to wszystko ją ode mnie oddaliło? Czy byłam za twarda?
Ostatnio spotkałam jej przyjaciółkę, Magdę, w sklepie spożywczym.
— Pani Aniu… Natalia bardzo cierpi — powiedziała cicho.
— To dlaczego nie zadzwoni? — zapytałam z goryczą.
— Bo boi się pani reakcji…
Zatkało mnie. Ja? Strach? Przecież zawsze chciałam ją chronić…
Czasem śni mi się Natalia jako mała dziewczynka. Przybiega do mnie z rozbitym kolanem i wtula się w ramiona. Wtedy budzę się z mokrymi policzkami.
W święta zostawiam dla niej pusty talerz. Może przyjdzie. Może zadzwoni. Może wybaczy.
Wiem, że popełniłam błędy. Może za dużo wymagałam, za mało słuchałam. Ale czy to powód, żeby przekreślić wszystko?
Piszę do niej listy, których nigdy nie wysyłam:
„Kochana Natalio,
Przepraszam za wszystko, co cię bolało. Chciałam dobrze, ale chyba nie umiałam inaczej… Tęsknię za tobą i za Zosią każdego dnia…”
Może kiedyś je przeczyta.
Czasem myślę: czy lepiej być wymagającym rodzicem i dać dziecku siłę do życia, czy lepiej być czułym i pozwolić mu popełniać błędy? Czy można znaleźć złoty środek?
Dziś znów patrzę na telefon i czekam na sygnał od niej.
Może jeszcze kiedyś usłyszę: „Mamo… tęskniłam”?
A może już zawsze będziemy tylko wspomnieniem dla siebie nawzajem?
Czy naprawdę można naprawić relację po tylu latach bólu i milczenia? Czy wy też kiedyś straciliście kogoś przez własny upór?