„Zbierasz to, co zasiejesz”: Mój mąż twierdził, że ryż wystarczy nam na miesiąc. Teraz sam musi się o tym przekonać…

— To już przesada, Marta! — wrzasnął Paweł, trzaskając drzwiami od lodówki. — Przecież mówiłem, że damy radę przeżyć na ryżu przez miesiąc!

Stałam w kuchni z zaciśniętymi pięściami, czując jak łzy napływają mi do oczu. Znowu ta sama kłótnia. O pieniądze, o jedzenie, o wszystko. Paweł od miesięcy powtarzał, że przesadzam z wydatkami. Że niepotrzebnie kupuję warzywa, mięso, owoce. Że ludzie na świecie żyją za mniej i są szczęśliwi. A ja? Ja tylko chciałam, żeby nasza córka Zosia nie musiała jeść codziennie tego samego.

— No to zobaczymy, jak długo wytrzymasz na tym swoim ryżu — rzuciłam przez zaciśnięte zęby, nie patrząc mu w oczy.

Paweł spojrzał na mnie z pogardą i wyszedł z kuchni. Zosia siedziała przy stole, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami. Miała dopiero siedem lat, a już rozumiała, że coś jest nie tak. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszło mi to żałośnie.

Wieczorem zadzwoniłam do Alicji. — On naprawdę myśli, że wystarczy nam worek ryżu na cały miesiąc! — żaliłam się przez telefon. — To niech teraz sam je ten ryż. Ja i Zosia będziemy jeść normalnie.

Alicja milczała przez chwilę. — Marta… a może to nie jest tylko o jedzeniu? Może on po prostu się boi? Wiesz, jak jest w pracy…

Zacisnęłam usta. Wiedziałam. Paweł od miesięcy żył w stresie, odkąd zaczęły się zwolnienia w jego firmie. Ale czy to usprawiedliwiało jego zachowanie? Jego wieczne pretensje i oskarżenia?

Następnego dnia przygotowałam śniadanie dla siebie i Zosi: jajecznicę z pomidorami i świeżym chlebem. Dla Pawła zostawiłam miskę ugotowanego ryżu. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Serio? — zapytał cicho.

— Przecież mówiłeś, że to wystarczy — odpowiedziałam spokojnie.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Paweł jadł swój ryż w milczeniu. Czasem próbował podkraść coś z naszej lodówki, ale byłam czujna. Zosia zaczęła pytać, dlaczego tata nie je tego samego co my. Odpowiadałam wymijająco, ale czułam, że robię jej krzywdę.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko u mnie w porządku. Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam, że tak. Ale w środku czułam się coraz gorzej.

Po tygodniu Paweł zaczął się łamać. Był blady, rozdrażniony, coraz częściej zamykał się w pokoju. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Marta… przepraszam — powiedział cicho. — To wszystko mnie przerasta. Boję się o pracę, o nas…

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach strach i bezradność. Przez chwilę chciałam go przytulić, ale coś mnie powstrzymało.

— To nie powód, żeby traktować nas jak wrogów — odpowiedziałam twardo.

Zosia weszła do kuchni i spojrzała na nas smutno.

— Mamo… czy tata już może jeść z nami?

Serce mi pękło. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno.

— Może — szepnęłam.

Tego wieczoru usiedliśmy razem do kolacji. Paweł jadł powoli, jakby bał się, że zaraz ktoś mu zabierze talerz. Widziałam łzy w jego oczach.

Po kolacji poszliśmy razem do pokoju Zosi i czytaliśmy jej bajkę na dobranoc. Kiedy zasnęła, Paweł objął mnie niepewnie.

— Marta… ja naprawdę się boję. Nie wiem, co będzie dalej…

Poczułam, jak opadają ze mnie wszystkie złe emocje. Może rzeczywiście za bardzo chciałam mu udowodnić swoją rację? Może powinniśmy rozmawiać, zamiast karać się nawzajem?

Następnego dnia zadzwoniła Alicja.

— I co teraz? — zapytała.

— Nie wiem… Chyba musimy nauczyć się rozmawiać o tym, co nas boli — odpowiedziałam szczerze.

Wieczorem usiedliśmy z Pawłem przy stole i po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy naprawdę szczerze. O strachu przed utratą pracy, o zmęczeniu codziennością, o tym, jak bardzo się kochamy mimo wszystko.

Czasem myślę: czy warto było aż tak daleko się posunąć? Czy zemsta naprawdę daje ulgę? A może lepiej po prostu powiedzieć: „Boję się”?

Czy wy też czasem próbujecie udowodnić swoją rację zamiast po prostu porozmawiać? Jak radzicie sobie z kryzysami w związku?