Podział, który rozdarł naszą rodzinę: Dlaczego nie wszyscy wnukowie są równi?
– Nie rozumiem, mamo! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Jak możesz tak po prostu zdecydować, że dzieci Tomka nic nie dostaną? Przecież to twoje wnuki!
Moja matka siedziała przy kuchennym stole, zaciśnięte usta, wzrok wbity w filiżankę herbaty. W pokoju unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, ale atmosfera była ciężka jak nigdy wcześniej. To był dzień po pogrzebie mojego brata Tomka. Zostawił żonę, Anię, i dwóch malutkich synków – trzyletniego Jasia i niespełna dwuletniego Stasia. Wszyscy mieszkali w domu mamy na obrzeżach Krakowa.
Jeszcze tego samego wieczoru, gdy wróciliśmy z cmentarza, mama poprosiła Anię na rozmowę. Siedziałam wtedy w swoim pokoju, ale przez cienką ścianę słyszałam każde słowo.
– Aniu, musimy ustalić pewne sprawy – zaczęła chłodno mama. – Ten dom należy do mnie. Ty i chłopcy możecie tu mieszkać jeszcze przez rok, ale potem będziesz musiała się wyprowadzić. Muszę zadbać o przyszłość moich wnucząt – tych od twojej szwagierki.
Ania nie odpowiedziała od razu. Słyszałam tylko jej cichy szloch. Wiedziałam, że jest załamana po stracie męża, a teraz jeszcze to…
Następnego dnia mama ogłosiła swoją decyzję całej rodzinie: dom i oszczędności zostaną podzielone tylko między dzieci mojego drugiego brata, Pawła. Ja byłam bezdzietna, więc nie brałam udziału w podziale. Dzieci Tomka – Jasio i Staś – nie dostaną nic.
– To niesprawiedliwe! – wybuchłam wtedy. – Przecież oni są tak samo twoimi wnukami!
Mama spojrzała na mnie z lodowatym spokojem.
– Ania jest młoda. Ułoży sobie życie. Nie chcę, żeby majątek trafił do obcych ludzi, jak ona wyjdzie za mąż. Paweł zawsze był blisko mnie, pomagał mi. Jego dzieci zasługują na ten dom.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przez całe życie myślałam, że rodzina jest najważniejsza. Że po śmierci Tomka powinniśmy się wspierać, a nie dzielić.
Wieczorem poszłam do Ani. Siedziała na łóżku w pokoju Tomka, tuliła Stasia do piersi. Jaś bawił się klockami na dywanie.
– Przepraszam cię za moją mamę – wyszeptałam. – To nie tak miało być…
Ania spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
– Co ja mam teraz zrobić? Nie mam dokąd pójść… Tomek zawsze mówił, że ten dom będzie naszym schronieniem.
Objęłam ją mocno. Czułam jej drżenie i własną bezsilność.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była coraz gorsza. Paweł przyjeżdżał codziennie z żoną i dziećmi. Mama rozpływała się nad swoimi „prawdziwymi” wnukami, jak sama ich nazywała. Jasia i Stasia traktowała jak powietrze.
Zaczęły się kłótnie. Paweł twierdził, że to naturalne: – Ania nie jest naszą rodziną! Mama ma rację. Musimy dbać o swoje.
Nie mogłam tego słuchać. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec matki a współczuciem dla Ani i chłopców.
Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę mamy z notariuszem:
– Chcę wszystko przepisać na Pawła i jego dzieci – mówiła stanowczo. – Proszę nie wspominać o wnukach po Tomku.
Zrobiło mi się niedobrze. Czy naprawdę można tak po prostu wykreślić część rodziny z historii?
Wieczorem zebrałam się na odwagę i znów porozmawiałam z mamą:
– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, jak bardzo krzywdzisz Jasia i Stasia? Oni już stracili ojca…
Mama wzruszyła ramionami.
– Życie jest trudne, Marto. Musisz nauczyć się być twarda.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: co by zrobił Tomek? Czy powinnam walczyć o sprawiedliwość dla jego dzieci?
Następnego dnia zadzwoniłam do prawnika. Chciałam wiedzieć, czy mogę coś zrobić – czy istnieje sposób, by zabezpieczyć przyszłość Jasia i Stasia.
– Niestety – usłyszałam w słuchawce – jeśli dom należy do pani matki i nie ma testamentu po Tomku, wszystko zależy od jej dobrej woli.
Czułam się bezsilna jak nigdy dotąd.
Minęły miesiące. Ania zaczęła szukać mieszkania do wynajęcia. Chłopcy coraz częściej pytali o tatę i dlaczego babcia ich nie przytula tak jak kuzynów.
W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Pomagałam Ani pakować rzeczy Tomka: jego książki, ubrania, zdjęcia rodzinne. Każdy przedmiot był jak rana.
Mama patrzyła na to wszystko z dystansu.
– Tak będzie lepiej dla wszystkich – powiedziała tylko.
Kiedy zamknęłyśmy drzwi za sobą, poczułam ulgę pomieszaną z żalem. Wiedziałam jednak, że coś we mnie pękło na zawsze.
Dziś często wracam myślami do tamtych dni. Czy mogłam zrobić więcej? Czy rodzina naprawdę znaczy tyle, ile majątek? A może czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „dość”, nawet jeśli oznacza to sprzeciw wobec własnej matki?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między lojalnością wobec bliskich a tym, co podpowiada serce?