„Kasia, możesz pomóc z dziadkiem Staszkiem?” – Jak jeden telefon zmienił nasze życie na zawsze
– Kasia, ja już naprawdę nie daję rady – głos mojego brata, Michała, drżał przez telefon. – Praca mnie przytłacza, dzieci ciągle chore, a dziadek Staszek… On potrzebuje kogoś przy sobie. Możesz go na jakiś czas wziąć do siebie?
Zamarłam. W moim małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie ledwo mieściłam siebie i kota. Ale przecież to rodzina. A rodzina…? No właśnie. Ostatnio to słowo brzmiało dla mnie jak pusty frazes. Po śmierci babci wszystko się posypało – mama wyjechała do Niemiec, Michał zamknął się w swoim świecie, a ja… próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo tęsknię za dawnymi czasami.
– Dobrze – odpowiedziałam po chwili ciszy. – Przywieź go jutro.
Następnego dnia dziadek Staszek stał w moim przedpokoju, opierając się na lasce. Pachniał wodą kolońską i czymś jeszcze – czymś znajomym, co przypominało mi dzieciństwo na działce pod Piasecznem.
– No to jestem – mruknął. – Mam nadzieję, że nie będziesz mnie karmić tymi swoimi sałatkami z quinoa.
Uśmiechnęłam się krzywo. – Spokojnie, dziadku. Dziś na obiad schabowe.
Pierwsze dni były trudne. Dziadek narzekał na wszystko: że tramwaje za głośne, że kot śpi na jego fotelu, że herbata za słaba. Ja z kolei czułam się jak intruz we własnym domu. Wieczorami leżałam na kanapie i zastanawiałam się, czy podjęłam dobrą decyzję.
Któregoś popołudnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni zastałam dziadka, który z namaszczeniem przesadzał moje zioła do większych doniczek.
– Co robisz? – zapytałam z lekkim wyrzutem.
– Ratuję twoją bazylię przed śmiercią głodową – odpowiedział bez cienia skruchy. – Kto cię nauczył podlewać rośliny raz w tygodniu?
Zacisnęłam usta, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Przez kolejne dni dziadek coraz częściej wychodził na balkon, gdzie zaczęliśmy razem sadzić pomidory i ogórki. Opowiadał mi wtedy historie z czasów wojny, o swojej pierwszej miłości i o tym, jak budował dom własnymi rękami.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dziadek długo milczał, patrząc w okno.
– Wiesz, Kasiu… Czasem myślę, że wszystko już za mną. Że nikomu nie jestem potrzebny.
Zaskoczył mnie tą szczerością. – Potrzebujesz nam wszystkim, dziadku. Nawet jeśli czasem trudno to okazać.
Westchnął ciężko. – Po śmierci twojej babci… Czułem się jak cień samego siebie. Michał nie ma czasu, twoja mama daleko… A ty? Ty zawsze byłaś taka uparta.
Poczułam łzy pod powiekami. – Może dlatego tak trudno nam się dogadać.
Następnego dnia zadzwoniła mama z Niemiec. Usłyszała głos dziadka w tle i od razu zaczęła wypytywać: czy dobrze się czuje, czy bierze leki, czy nie sprawia problemów.
– Mamo, on nie jest dzieckiem – przerwałam jej zirytowana. – Potrzebuje po prostu obecności.
Mama westchnęła ciężko. – Nie rozumiesz… Ja też mam swoje życie.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy gniew. Dlaczego zawsze to ja muszę być tą odpowiedzialną? Dlaczego wszyscy uciekają od problemów?
Wieczorem usiadłam z dziadkiem na balkonie. Milczeliśmy długo, patrząc na zachodzące słońce nad blokami.
– Kasiu… Przepraszam za wszystko, co kiedyś powiedziałem nie tak – odezwał się nagle. – Wiem, że nie byłem łatwym ojcem dla twojej mamy ani dziadkiem dla was.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. – Dziadku… Ja też przepraszam. Za to, że byłam obojętna.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać szczerze – o przeszłości, o żalach i marzeniach. Dziadek nauczył mnie pielić grządki i robić najlepszy kompot z rabarbaru na świecie. Ja pokazałam mu seriale na Netflixie i nauczyłam obsługiwać smartfona.
Michał dzwonił coraz rzadziej. Mama przysyłała pieniądze na leki i kartki z życzeniami na święta. Ale to my z dziadkiem tworzyliśmy nową rodzinę – trochę pokiereszowaną, ale prawdziwą.
Któregoś dnia dziadek zachorował. Spędziłam z nim całą noc w szpitalu na Banacha, trzymając go za rękę i modląc się w duchu, żeby jeszcze trochę został ze mną.
Wyszedł ze szpitala słabszy, ale pogodniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
– Wiesz co, Kasiu? Życie jest jak ogród. Trzeba o niego dbać codziennie, nawet jeśli czasem pada deszcz.
Dziś patrzę na nasz balkon pełen zieleni i myślę o tym wszystkim, co mogłam stracić przez własny upór i zamknięcie w sobie.
Czy naprawdę doceniamy tych, którzy są obok nas? Czy potrafimy przebaczyć sobie i innym zanim będzie za późno?