Matka, która nie potrafi odpuścić – czy pieniądze mogą naprawić rodzinne rany?

– Znowu? – wyszeptałam, patrząc na ekran telefonu, na którym wyświetliła się wiadomość od Piotra. „Mamo, czy możesz nam pożyczyć jeszcze tysiąc złotych? Dzieciom trzeba kupić nowe buty na zimę, a Marta mówi, że musimy też wymienić telewizor.” Zanim zdążyłam odpowiedzieć, poczułam znajome ukłucie w żołądku – mieszankę gniewu, rozczarowania i… wstydu.

Wstałam od stołu, przy którym od godziny próbowałam rozwiązać krzyżówkę, i podeszłam do okna. Za szybą padał śnieg, a światło latarni odbijało się w białych zaspach. Przypomniałam sobie czasy, kiedy Piotr był mały. Wtedy nie było pieniędzy na nowe buty ani telewizor. Była tylko ja, on i nasza walka o każdy grosz. Teraz on ma własną rodzinę, a ja wciąż czuję się odpowiedzialna za ich los.

Telefon zadzwonił. – Mamo? – głos Piotra był cichy, jakby już z góry wiedział, że nie powinnam się zgodzić.

– Piotrze, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem bankomatem? – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

– Wiem… Przepraszam. Ale Marta mówi, że dzieci nie mogą chodzić w starych butach. A ten telewizor… no wiesz, już ledwo działa.

Zacisnęłam pięści. Marta. Zawsze ona. Od początku naszej znajomości czułam do niej dystans. Była inna niż dziewczyny, które wyobrażałam sobie u boku mojego syna – głośna, pewna siebie, zawsze miała swoje zdanie. I zawsze wydawało mi się, że to ona popycha Piotra do tych wszystkich nieprzemyślanych wydatków.

– Może powinniście trochę oszczędzać? – zapytałam z goryczą. – Zamiast nowego telewizora można przecież kupić używany. A dzieci… dzieci mogą jeszcze pochodzić w tych butach.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam tylko cichy szloch. – Mamo… ja już nie wiem, co robić. Marta się na mnie złości, dzieci płaczą… Przepraszam, że cię obciążam.

Zamknęłam oczy. Przez chwilę chciałam powiedzieć „nie”. Chciałam powiedzieć: „Radźcie sobie sami”. Ale wiedziałam, że nie potrafię. Bo przecież to moje wnuki. Bo przecież Piotr to mój syn.

– Dobrze – westchnęłam ciężko. – Przeleję ci te pieniądze jutro rano.

Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem tylko portfelem dla własnej rodziny? Czy Piotr jeszcze mnie kocha, czy już tylko potrzebuje? Czy Marta kiedykolwiek mnie zaakceptuje?

Następnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zofia. – Znowu wyglądasz na zmartwioną, Haniu – powiedziała z troską. – Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak co miesiąc przelewam pieniądze Piotrowi i Marcie. O tym, jak czuję się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.

– A próbowałaś z nimi szczerze porozmawiać? – zapytała pani Zofia.

– Próbowałam… Ale zawsze kończy się kłótnią albo łzami. Oni uważają, że się wtrącam.

Wieczorem zadzwoniła Marta. – Dziękuję za pieniądze, mamo Haniu – powiedziała chłodno. – Dzieci będą szczęśliwe.

– Marta… czy możemy porozmawiać? Tak szczerze?

– O czym?

– O tym wszystkim. O nas. O tym, jak się czuję.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Myślałam, że pani wie… że pani rozumie… My naprawdę nie mamy wyjścia. Piotr zarabia grosze, ja nie mogę znaleźć pracy po urlopie macierzyńskim… Wszystko jest takie drogie…

– Rozumiem to – przerwałam jej łagodniej. – Ale czasem mam wrażenie, że liczycie na mnie za bardzo. Że jestem tylko źródłem pieniędzy.

Marta westchnęła ciężko.

– Może trochę tak jest… Ale proszę mi wierzyć, to nie jest łatwe dla nas prosić panią o pomoc. Czasem mam wrażenie, że pani mnie nie lubi.

Zatkało mnie na chwilę.

– To nieprawda… Po prostu martwię się o was wszystkich.

Rozmowa zakończyła się bez rozwiązania. Ale coś we mnie pękło. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę zmęczona tą sytuacją.

Kilka dni później odwiedził mnie Piotr z dziećmi. Mały Krzyś podbiegł do mnie z uśmiechem i rzucił mi się na szyję.

– Babciu! Patrz jakie mam nowe buty!

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Ładne są, Krzysiu…

Piotr usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Mamo… wiem, że ci ciężko z nami. Ale obiecuję ci… spróbujemy coś zmienić. Może Marta znajdzie jakąś pracę na pół etatu… Ja też poszukam czegoś dodatkowego.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu.

– Chciałabym tylko… żebyście czasem przyszli do mnie tak po prostu. Nie po pieniądze. Tylko żeby pogadać…

Piotr spuścił głowę.

– Przepraszam cię mamo… Nie chciałem cię ranić.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, słuchając śmiechu dzieci bawiących się w pokoju obok.

Czasem zastanawiam się: czy można odbudować bliskość tam, gdzie przez lata narastał żal i niezrozumienie? Czy pieniądze mogą być mostem do porozumienia – czy raczej murem oddzielającym nas od siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?