Prawda o Pawle: Jak odkryłam jego kłamstwa i odzyskałam siebie

— Wiesz, co jest najgorsze, Paweł? — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć pewnie. — Że nawet teraz nie potrafisz spojrzeć mi w oczy.

Stał przy oknie naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, z rękami w kieszeniach, jakby szukał tam odpowiedzi. Za oknem szarzało, a ja czułam, jakby całe światło z mojego życia zgasło w jednej chwili. Jeszcze tydzień temu planowaliśmy wspólne wakacje nad Bałtykiem. Jeszcze wczoraj mówił mi, że jestem jego wszystkim.

Ale dziś trzymałam w ręku wydrukowane maile. Dowody. Zdrada nie była tylko podejrzeniem — była faktem. „Kocham cię, Aniu” — czytałam wciąż na nowo te słowa, próbując zrozumieć, jakim cudem mogły być skierowane do kogoś innego niż ja.

— To nie tak, Marto… — zaczął cicho, ale przerwałam mu gwałtownie.

— Nie tak? To jak? Powiedz mi, Paweł! — krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Przez dwa lata żyłam w kłamstwie? Przez dwa lata mówiłeś mi, że chcesz ze mną dzieci, dom, rodzinę… A równocześnie pisałeś do niej?

Nie odpowiedział. Widziałam tylko jego zaciśniętą szczękę i spuszczony wzrok. W tej chwili wszystko we mnie pękło. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracał późno z pracy i tłumaczył się „ważnymi projektami”. Wszystkie te weekendy, kiedy nagle musiał jechać do rodziców do Radomia. Wszystkie te drobne sygnały, które ignorowałam, bo ufałam mu bezgranicznie.

Moja mama zawsze powtarzała: „Marto, nie ufaj ludziom za bardzo”. Złościłam się na nią za to. Wydawało mi się to cyniczne. Teraz jej słowa wracały do mnie jak echo.

Wybiegłam z mieszkania, zostawiając Pawła samego z jego milczeniem. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.

— Co się stało, dziecko? — zapytała z troską.

— Nic… — odpowiedziałam automatycznie, ale głos mi się załamał.

Wyszłam na ulicę. Warszawa była szara i zimna. Przez chwilę miałam ochotę po prostu zniknąć. Ale potem pomyślałam o sobie sprzed kilku lat — dziewczynie pełnej marzeń i wiary w ludzi. Czy ona pozwoliłaby się tak zranić?

Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Kasi.

— Kasia… On mnie zdradzał. Przez cały ten czas — wyszeptałam do słuchawki.

— Marta! Przyjedź do mnie natychmiast. Nie możesz być teraz sama.

U Kasi wypłakałam się jak nigdy wcześniej. Siedziałyśmy na kanapie, popijając herbatę z malinami i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Kasia próbowała mnie pocieszyć:

— On nie był ciebie wart. Jesteś silniejsza niż myślisz.

Ale ja czułam się jak wrak człowieka. Jak ktoś, kto stracił nie tylko miłość, ale też poczucie własnej wartości.

Następnego dnia postanowiłam powiedzieć o wszystkim rodzicom Pawła. Wiedziałam, że to radykalne posunięcie, ale nie chciałam już dłużej milczeć. Chciałam, żeby wszyscy poznali prawdę.

Pojechałam do Radomia pociągiem. W drodze myślałam o tym, jak jego mama zawsze traktowała mnie jak córkę. Jak planowała dla nas przyszłość.

— Dzień dobry, pani Ireno — powiedziałam cicho na progu ich mieszkania.

— Marto! Co się stało? Wyglądasz okropnie… — pani Irena objęła mnie ramieniem.

Usiadłyśmy przy stole w kuchni. Powiedziałam jej wszystko: o mailach, o Ani, o kłamstwach Pawła.

Pani Irena płakała razem ze mną.

— Nie wierzę… Mój syn… Jak on mógł ci to zrobić?

Wróciłam do Warszawy z poczuciem ulgi i pustki jednocześnie. Paweł dzwonił do mnie kilkanaście razy tego dnia. Pisał SMS-y: „Przepraszam”, „To był błąd”, „Kocham cię”. Ale ja już wiedziałam, że nie mogę mu wybaczyć.

Przez kolejne tygodnie próbowałam poskładać swoje życie na nowo. Zaczęłam chodzić na terapię. Spotykać się z przyjaciółmi częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Odkrywałam siebie na nowo — swoje pasje i marzenia, które przez lata schowałam gdzieś głęboko pod dywanem codzienności.

Najtrudniejsze były wieczory. Cisza w mieszkaniu bolała najbardziej. Ale z czasem zaczęłam ją lubić — była moją przestrzenią do przemyśleń i leczenia ran.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem w sklepie spożywczym.

— Marta… Proszę cię… Daj mi jeszcze jedną szansę — powiedział cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy pierwszy raz od miesięcy.

— Nie potrafię już ci zaufać, Paweł. Może kiedyś ci wybaczę… ale nie wrócę do ciebie.

Wyszłam ze sklepu z podniesioną głową. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba przejść przez piekło, żeby odnaleźć siebie na nowo. Czy warto było zaufać? Czy lepiej żyć w iluzji szczęścia czy znać bolesną prawdę? Może wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem?