„Nie chcę do domu starców!” – Historia o miłości, żalu i wyborach, których nie da się cofnąć

– Nie chcę tam iść! – głos ojczyma przebił ciszę kuchni jak nóż. Jego dłonie drżały, a oczy, zwykle łagodne, teraz były pełne łez i gniewu. – Zosia, błagam cię… Nie zabieraj mi domu.

Patrzyłam na niego bezradnie, czując jak w gardle rośnie mi gula. W tej chwili czułam się jak najgorsza córka na świecie. Moja siedmioletnia córka, Lilka, siedziała w drugim pokoju i układała puzzle, nieświadoma burzy, która właśnie przetaczała się przez nasze życie.

– Tato… – zaczęłam cicho, choć przecież nie był moim biologicznym ojcem. Ale był jedynym ojcem, jakiego znałam. – Ja się tylko martwię. Sam w tym domu…

– Przestań! – przerwał mi gwałtownie. – Mam sąsiadów, mam ogród, mam swoje miejsce. Nie jestem jeszcze trupem!

Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi obrazy z dzieciństwa: mama wracająca z pracy w szpitalu, zmęczona, ale zawsze z uśmiechem; on – Grzegorz – który nauczył mnie jeździć na rowerze, który pierwszy raz zabrał mnie na ryby. Nigdy nie mówił o moim ojcu. Ja też nie pytałam.

Otworzyłam lodówkę, żeby zająć czymś ręce. W środku tylko masło, słoik ogórków i resztka mleka. Znowu zapomniałam zrobić zakupy. Ostatnio wszystko mi wypada z głowy.

– Tato… – spróbowałam jeszcze raz. – To nie jest kara. Po prostu…

– Po prostu chcesz się mnie pozbyć! – wybuchł. – Tak samo jak twoja matka chciała się pozbyć problemów!

Zamarłam. To było niesprawiedliwe. Mama zmarła na raka trzy lata temu. Do końca była przy nim.

– Nie mów tak…

– A jak mam mówić? – Grzegorz otarł łzy rękawem swetra. – Ty masz swoje życie w mieście, pracę, dziecko… A ja? Co ja mam? Tylko ten dom i wspomnienia.

Usiadłam naprzeciwko niego. Chciałam go dotknąć, ale odsunął się.

– Wiesz, że nie mogę być tu codziennie – powiedziałam cicho. – Lilka potrzebuje mnie w Warszawie. Ty coraz częściej zapominasz wyłączyć gaz, nie odbierasz telefonu…

– Poradzę sobie! – upierał się. – Zawsze sobie radziłem.

Ale to nie była prawda. Ostatnio sąsiadka pani Jadwiga zadzwoniła do mnie w środku nocy, bo Grzegorz przewrócił się w łazience i nie mógł wstać. Innym razem zapomniał zamknąć drzwi na noc.

Zaczęłam płakać razem z nim.

– Przepraszam… Ja po prostu nie wiem już, co robić.

Wtedy Lilka weszła do kuchni.

– Mamo, dlaczego dziadek płacze?

Grzegorz odwrócił się do niej z wymuszonym uśmiechem.

– Nic się nie stało, kochanie. Po prostu rozmawiamy z mamą o poważnych sprawach.

Lilka podeszła do niego i przytuliła się mocno.

– Dziadku, nie płacz. Ja cię kocham.

Patrzyłam na nich i czułam, jak serce mi pęka. Czy naprawdę muszę wybierać między bezpieczeństwem ojczyma a własnym życiem?

Wieczorem wróciłam z Lilką do naszego mieszkania na Ursynowie. Przez całą drogę milczałyśmy. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy jestem egoistką?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Basia.

– Zosia, musisz coś zrobić z Grzegorzem – powiedziała bez ogródek. – On już sobie nie radzi. Wszyscy sąsiedzi mówią to samo.

– Wiem… Ale on nie chce słyszeć o domu opieki.

– Może spróbuj znaleźć mu opiekunkę? Albo zamieszkać z nim na jakiś czas?

Prychnęłam gorzko.

– Mam pracę na pełen etat i dziecko w szkole! Nie dam rady być wszędzie naraz.

Basia westchnęła ciężko.

– Wiem, kochanie… Ale jeśli coś mu się stanie?

To pytanie nie dawało mi spokoju przez kolejne dni. W pracy byłam rozkojarzona, szefowa patrzyła na mnie coraz bardziej podejrzliwie. Lilka zaczęła mieć problemy w szkole – pani wychowawczyni zadzwoniła do mnie z informacją, że dziewczynka jest smutna i zamknięta w sobie.

Pewnego wieczoru usiadłam z Lilką na łóżku.

– Córeczko… Co byś powiedziała, gdybyśmy na jakiś czas zamieszkały u dziadka?

Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Ale ja nie chcę zmieniać szkoły! I nie chcę zostawiać Zuzi i Kuby!

Przytuliłam ją mocno.

– Rozumiem cię… Po prostu musimy pomóc dziadkowi.

Lilka milczała przez chwilę.

– A może dziadek zamieszka z nami?

Westchnęłam ciężko. Nasze dwupokojowe mieszkanie było za małe nawet dla nas dwóch…

Kilka dni później pojechałam znów do Grzegorza. Tym razem próbowałam podejść go inaczej.

– Tato… Może spróbujemy znaleźć ci kogoś do pomocy? Panią opiekunkę?

Popatrzył na mnie podejrzliwie.

– Żadnych obcych w moim domu! Jeszcze mi coś ukradną albo będą się gapić!

Zacisnęłam pięści pod stołem.

– To co mam zrobić? Chcesz umrzeć tu sam?

Zamilkł nagle i spojrzał na mnie tak smutno, że poczułam się jak potwór.

– Może właśnie tego chcę…

Wyszłam wtedy na podwórko i rozpłakałam się jak dziecko. Pani Jadwiga podeszła do mnie i pogłaskała po ramieniu.

– On się boi zmian – powiedziała cicho. – Ale ty też masz prawo do swojego życia.

Wróciłam do domu późno wieczorem. Lilka już spała. Usiadłam przy jej łóżku i patrzyłam na jej spokojną twarz. Czy kiedyś będzie musiała podejmować takie decyzje wobec mnie?

Następnego dnia zadzwonił telefon ze szpitala w powiatowym mieście.

– Czy pani Zofia Nowak? Tu oddział ratunkowy. Pański ojczym Grzegorz Nowak trafił do nas po upadku w domu…

Serce mi stanęło. Rzuciłam wszystko i pojechałam do szpitala. Leżał tam taki mały i bezbronny, podłączony do kroplówki.

– Przepraszam… – wyszeptał ledwo słyszalnie, gdy usiadłam przy jego łóżku.

Płakałam razem z nim. Lekarz powiedział mi potem na korytarzu:

– On już nie powinien mieszkać sam. Następny upadek może być tragiczny.

Wróciłam do domu i całą noc nie spałam. Rano zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o urlop na żądanie.

Przez kolejne tygodnie próbowałam wszystkiego: szukałam opiekunki (Grzegorz każdą odprawiał po jednym dniu), próbowałam przekonać go do przeprowadzki do nas (odmówił), rozmawiałam z psychologiem geriatrycznym (zalecił stopniowe oswajanie ze zmianą). Każda rozmowa kończyła się płaczem lub kłótnią.

W końcu pewnego dnia Grzegorz sam poprosił:

– Zosiu… Może pojedziemy zobaczyć ten dom opieki? Ale tylko zobaczyć!

Pojechaliśmy razem do prywatnego ośrodka pod Warszawą. Było czysto, cicho, panie pielęgniarki uśmiechnięte, ogród pełen kwiatów. Grzegorz długo milczał po powrocie.

Tydzień później sam zadzwonił:

– Zosiu… Chyba spróbuję tam zamieszkać na próbę…

Płakałyśmy obie przez telefon.

Dziś odwiedzam go co tydzień z Lilką. Czasem jest pogodny, czasem smutny i zamknięty w sobie. Ja nadal mam wyrzuty sumienia – czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam zrobić więcej?

Czasem patrzę na Lilkę i myślę: czy ona też kiedyś stanie przed takim wyborem? Czy można być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?